Łączna liczba wyświetleń

piątek, 20 sierpnia 2010

Tata

Pierwsze wspomnienia z tatą: małe przyjęcie z okazji jego powrotu z kilkumiesięcznej delegacji (z Libii albo z Iraku). Obcy mężczyzna kroi chleb. Biegnę więc do mamy i wołam głosem dwulatki: „Mamo, obcy pan kradnie nasz chleb!”. To był właśnie on. Potem – miałam pięć lat, szłam z tatą przez miasto. Zgubiłam się. Byłam wystraszona. I wiedziałam, że jeśli tata mnie nie odnajdzie, nigdy nie wrócę do domu. Odnalazł. Potem - kłótnie rodziców. Matka zamykała się w łazience i płakała a ojciec stał pod drzwiami i przepraszał. Nie rozumiałam, jak można się złościć na tatę, skoro pozwalał oglądać telewizję nawet po dzienniku. I przywiózł lalkę większą ode mnie – chodziła i mówiła „mama”. Ale słabo go znałam.

Aż przyszła transformacja. Tak się teraz mówi na upadek komunizmu i początek kapitalizmu. Skończył się parasol ochronny. Można było nieźle pokombinować. Ojciec przeszedł na rentę, by poświęcić się biznesom matki. To był chyba symboliczny początek starości. Gdy okazało się, że coś nie wypaliło, matka wyjechała i zaczęło się życie.

Mieszkaliśmy w trójkę: tata, ja i Bartek – syn mamy z pierwszego małżeństwa, starszy ode mnie o siedem lat. Pozorna dorosłość przyszła dość szybko. Zawsze wiedziałam, czy akurat jesteśmy stabilni finansowo czy nie. Co jakiś czas przychodziła pani z opieki społecznej i sprawdzała, jak ojciec sobie radzi. Bo jak chłop sam wychowuje dwójkę dzieci, to trzeba go pilnować. Była pod wrażeniem.

Tata starał się bardzo. Gotował dobrze, choć wcześniej był kucharzem weekendowym. Prał, sprzątał, pracował. Dla mnie ten czas był straszny - źle wspominam etap podstawówki. Choć zaspokajano wszystkie moje podstawowe potrzeby, czułam się biedna, nieporadna. Czułam, że od tego nie da się uciec. Choć nie śmiał się chyba nikt. Ale czułam, że już przegrałam – na starcie. Że bieda mnie dogoni.

Wszyscy nauczyciele podziwiali ojca. Był bohaterem. Powtarzali, że mam być grzeczna i słuchać tatusia. Ojciec pił coraz częściej. Tego nie widział nikt.

Gdy podjęłam decyzję o przeprowadzce, było mi ciężko. Ale studia okazały się dobrym pretekstem. To pozwoliło nam obojgu zmienić się. Nauczyliśmy się lepiej komunikować.Ojciec toleruje moje decyzje. Nie krytykuje, że jestem inna niż „inni”, że nie pobiegłam przy byle okazji w białej sukience przed ołtarz, przysięgać co popadnie.
Kiedy odpoczęliśmy od siebie, pokochałam go. To już nie jest strach poddanego dziecka ale miłość dorosłej kobiety. Zresztą, jakiej kobiety?! Dalej jestem dla niego „córcią”, którą trzeba chronić przed deszczem.

Ojciec przez te lata się zmienił. Zestarzał. Już wcale nie jest groźny. Nawet rzucił papierosy i alkohol. Podupadł bardzo na zdrowiu. Wciąż mu przepisują tabletki, masaże. Jest staruszkiem. Martwię się o niego. Dzwonię często i boję się, że któregoś dnia nie odbierze telefonu. Że to będzie koniec. Jeszcze liczyłam, że się podniesie, wróci do formy. Choć miałam wrażenie, że polubił bycie chorym, biednym człowiekiem.

Przy kolejnych badaniach, jednych z tysięcy, lekarz wysnuł hipotezę. Gadał dużo i mądrze. Rak miał przebiec cicho po wykładzinie. Tata go wychwycił. Smutno było. Postanowiliśmy czekać na ostateczne wyniki. Przecież hipoteza to tylko hipoteza. W jego serialu czasem lekarze się mylą.

Kilka dni temu zadzwonił. Okazał się mistrzem przekazywania informacji bez kluczowego słowa. Więc hipoteza już jest tezą. Udowodnioną nawet. Rozmawialiśmy jak w filmie. Mądrze, ładnie, z przejęciem. Dwa Oskary się należą. Czytałam trochę o tym – to nic bardzo groźnego, to uleczalne. Będzie dobrze. A ja kupiłem już tabletki, już jedną zjadłem. Więc szybko się wyleczysz. Tabletki tanie. 10 zł za trzymiesięczną kurację. Proszę, jak dbają o ciebie, tato. Tak, leczenie nowotworowe jest refundowane. Cisza. Cięcie.

 
Nowotwór ma w nazwie znak czegoś nowego. Ale niech już będzie po staremu, tato. Nie chcę nowości. Chcę ciebie. Boję się, że umrzesz i będę miała wyrzuty sumienia, że przeze mnie zmarnowałeś swoje życie. Boję się też egoistycznie, bo jak ciebie zabraknie, zostanę już całkiem sama. Bo wszyscy inni są przelotem. Uczą się mnie trochę a potem znikają i uczą się innych, lepszych, ładniejszych.

Ty wiesz, że moja herbata musi być gorąca i słodka, mizeria lekko schłodzona, placki ziemniaczane bez cukru a cukierki to Michałki. Ty wiesz, że gdy nocą nagle się mnie zbudzi to mówię bzdury a gdy mam gorączkę to kogoś szukam. Ty wiesz, że mój smutek poznaje się po oczach i ustach, bo nad głosem zapanuję łatwo i dowcip opowiem dla zmyłki. Nikt nie podrobi twoich „pieczonek”. I nikt nie zadzwoni do mnie z tym samym pytaniem: „Żyjesz jeszcze?”, które mnie tak rozczula. Nikt nie powie „Podejmiesz dobrą decyzję, wiem to”. Tylko do ciebie mogę zadzwonić przed północą i spytać, jak wymienić korki, bo się przepaliły. Innych wstydzę się prosić o pomoc. Ale przecież nie powiem ci tego wszystkiego, bo mnie wyśmiejesz – nie lubisz czułości. 
Boję się, że zostanę sama i kiedyś nikt nawet nie zauważy, że jestem chora, cierpię albo umarłam. Ty byś zauważył.
Co zrobimy z twoim rakiem? I co z nami zrobi ten rak, tato?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz