Gdzie można pojechać, gdy ma się jeden dzień urlopu? Do Zabrza, rzecz jasna! Niektórzy robią wszystko, by uciec z tego miasta, podczas gdy inni pchają się do niego autobusem marki Solaris bodajże. Pan Przewodnik zabrał niezorientowaną industrialnie dziewuchę oraz zaprzyjaźnionego fotografa do Zabrza. A co może się podobać w Zabrzu? Ano wiele... Najpierw powitał nas Pstrowski we własnej wielkoformatowej osobie. Prężył się z dumą na cokole, jakby rzucał nam wyzwanie. Poczuliśmy się sprowokowani, więc ruszyliśmy prosto do kopalni, żeby pokazać, na co nas stać. Nie dane nam było jednak zjechać do podziemi i rywalizować z przodownikiem Wincentym - powstrzymał nas ... strajk. Legendarny już, historyczny. Zabraliśmy więc tylko klucze do naszego szczęścia i ruszyliśmy w miasto. Po pewnych perturbacjach z miejscową Matą Hari (lat 64, promili we krwi tylko trochę mniej), dotarliśmy do pierwszej bazy.
Za krzykliwą, żółtą bramą spał cmentarz żydowski, otulony bluszczem jak kołderką. Ja - zazwyczaj rozgadana do granic (nie)przyzwoitości - zamilkłam i patrzyłam oszołomiona. Zawsze cmentarze były dla mnie miejscem poza czasem - gdzie sekunda upłynie dopiero, gdy coś zbutwieje. Tylko żywi wpadają tu na mikrochwilę i uciekają zaraz do świata rządzonego przez zegary. Na cmentarzu rządzi wieczność. Wędrowałam, zanurzając buty w bluszczu i tuląc oczy do zieleni. Było tam majestatycznie, czarująco, pięknie. Drzewa tworzyły aleję, jakby wskazać miały zmarłym drogę do Pana. Dominowały "zwykłe" nagrobki, mniej było macew. I przy okazji, jak zawsze, wychodzi na jaw, że cmentarze wszystkich wyznań podlegają prawu pieniądza - bogacze mieli piękne grobowce, biedniejsi dużo skromniejsze tablice. To jeszcze ostatni moment, gdy bogacz może pokazać swoją sakiewkę - potem już nie będzie rozliczany z pieniędzy a z serca. Spędziliśmy tam trochę czasu (pięć minut? godzinę? pół dnia?), fotograf skradł kilka widoków, nawet ja coś tam próbowałam zakosić, ale takich miejsc nie da sie zamknąć w dwóch wymiarach zdjęcia. Nie chciało nam się przekraczać znów żółtej bramy, by nie opuszczać morza bluszczu z wysepkami macew i pomników. Ale wreszcie wyszliśmy z Domu Życia. Ja wychodziłam z żalem. W takich miejscach nie bywa się często.
Potem ruszyliśmy w stronę wieży ciśnień. Po drodze minęliśmy żelazny dom (prototyp domów tanich i szybkich w budowie - ten powstawał 26 dni w latach 20-tych XX wieku). Pomysł ciekawy, ale zapomniano chyba domek pomalować nierdzewną farbą, bo już go użarł ząb czasu. Dotarliśmy do wieży ciśnień, którą pogryzły szczęki czasu i pazerność ludzi. Kiedyś to był cud techniki - teraz pozostałość po cudzie i dowód indolencji miasta. Nikt nie potrafi (czytaj: nie chce) wyremontować wieży, bo wygodniej byłoby pewnie postawić w tym miejscu coś dochodowego. I niszczeje, biedaczka, bo jest mało komercyjna - podnosi tylko ciśnienie miłośnikom historii. W latach świetności pompowano do niej wodę i dzięki niezastąpionej grawitacji woda spływała do osiedla robotniczego. Teraz stoi na wzgórzu i obserwuje, jak wszyscy biegną do pobliskiego hipermarketu na shopping. Wszyscy kupują pomarańcze w promocji, nikt nie chce "kupić" starej wieży.
Mnie jeszcze zachwycił kościół św. Józefa z 1931 roku. Wg naszego Pana Przewodnika w stylu art deco - nie wiem, ale wierzę autorytetom. Dla mnie to była miniatura romańskich katedr ceglanych w Nadrenii. Ten sam dostojny blask. Ten sam minimalizm w środku - czysta geometria. Jeszcze tylko brakowało mi korony cesarzy niemieckich zawieszonej nad prezbiterium i mielibyśmy Spirę w pigułce. W takim kościele wszystko znaczy - nawet to, czego nie ma. Zanim wejdziemy, trzeba się oczyścić. W dawnych świątyniach służyło do tego atrium - dziedziniec ze studnią. Tam ludzie zdążający do sacrum mogli zmyć z siebie profanum. My teraz mamy namiastkę tego przy wejściu do każdego kościoła. A w Zabrzu mają swoiste atrium - jasny, zadziwiający dziedziniec z krzyżem. To sprawia, że kościół nie zaczyna się zbyt nagle... Jeśli zaś czyjś zmysł estetyczny rażą cegły różnej barwy i chce składać zażalenie - niech się powstrzyma: każda cegła jest inna, jak i my - grzeszni, półświęci, obojętni, nerwowi, cierpliwi, zabiegani. Kościół to jedność różnorodności i widać to znakomicie na przykładzie tej świątyni. Nad chórem mają piękny witraż - niebieską rozetę - symbol obecności Boga.
Oczywiście nie zrobiłam tam zdjęć, bo wędrowałam z otwartą buzią i wpatrywałam się w detale. Więc można posiłkować się
TYM LINKIEM
W sumie to nie były wszystkie punkty naszej wycieczki - ale te trzy (cmentarz, wieża i kościół) wywarły na mnie najsilniejsze wrażenie. Zaskoczona byłam, że Zabrze kryje w sobie takie perły. Należało mi się lanie za stereotypowe myślenie. Na szczęście rękoczynów nie było. Pan Przewodnik stosował inne metody wychowawcze ;-)