Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 27 grudnia 2012

"Panie, ratuj, giniemy!"

Gdy wszedł do łodzi, poszli za Nim Jego uczniowie. Nagle zerwała się gwałtowna burza na jeziorze, tak że fale zalewały łódź; On zaś spał. Wtedy przystąpili do Niego i obudzili Go, mówiąc: "Panie, ratuj, giniemy!" A On im rzekł: "Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary?" Potem wstał, rozkazał wichrom i jezioru, i nastała głęboka cisza. A ludzie pytali zdumieni: "Kimże On jest, że nawet wichry i jezioro są Mu posłuszne?" (Mt 8, 23-27)

Jeśli pójdziesz za Jezusem, będzie burza. Burze przecież się zdarzają, gdy spotykają się różne fronty. Fale będą zalewały łódź. Wystraszysz się. Bo zawsze boisz się burzy. Lubisz łagodną bryzę.
On śpi. W tobie. Przykryty dogmatami, lub odkryty, odarty z dogmatów. Ale śpi. Bo tak Ci wygodniej. Lepiej, żeby się nie wtrącał w Twoje życie religijne, prawda? Bo to TWOJE życie religijne i ty musisz podjąć różne decyzje. A On tylko namiesza. Ale boisz się coraz bardziej, fale napierają a ty wiesz, że pływasz kiepsko lub wcale. Decydujesz się na radykalny krok.

Budzisz Jezusa. Nie ma czasu na delikatną pobudkę i pogawędkę. "Panie, ratuj, giniemy!" Zwracasz się do Niego, jak do ostatniej instancji. Z okrzykiem przerażenia. Bo już wiesz, że jeśli On cię nie uratuje, zginiesz. Bo On nie może spać, gdy ty się tak boisz. Bardziej niż ciemnej piwnicy i wysokiej góry. Krzyczysz. Boisz się śmierci.

"Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary?" Małej wiary? Przecież wierzysz. Nie wiesz może w co, ale wierzysz. W to wszystko, w co warto, przez co nie będziesz wykiwana. Bo ty się nie dasz wykiwać. Fakt, może trochę niepewna jesteś, może się rozglądasz nieufnie, ale to czujność! A może nie wierzysz? Nie wierzysz, że to On ma moc prowadzić cię do siebie i On ma moc wyleczyć twoje zranienia i żal. Masz żal, prawda? I wiesz, że On jest Lekarzem, ale Ty sobie radzisz przecież nieźle. Inni to mają gorzej, niech ich wyleczy. Ty sobie pobędziesz w kąciku i poobserwujesz, zanalizujesz i się zobaczy. Może wierzysz w dogmaty i brak dogmatów a nie wierzysz w Niego. I Jemu.

Nastała głęboka cisza. Tego ci brakuje. Bez argumentów, przekonywań i wyzwisk na denominacje. Bez rozważania czyjegoś życia seksualnego i ilości diabłów na szpilce. Świadomość, że jesteś w dobrej łodzi, właśnie tej z Jezusem. Bo gdyby się okazało, że jesteś w złej łodzi,  to kto uciszy burzę?

Panie, ratuj, ginę.






poniedziałek, 10 grudnia 2012

O koniu słów kilka

Nie jest to moje, ale bardzo mi się podoba:

"Stara mądrość mówi, że kiedy odkryjemy, że koń, na którym jedziemy padł, najlepszym wyjściem jest z niego zsiąść.
Jednakże w biznesie znane są również inne strategie, takie jak:

· kupno mocniejszego bata,
· zmiana jeźdźca,

· zapewnienia typu "Zawsze jeździliśmy w ten sposób na tym koniu",
· zwołanie komisji do zbadania konia,
· organizowanie delegacji mających na celu sprawdzenie, jak gdzie indziej jeździ się na martwych koniach,
· opracowanie standardów dotyczących jazdy na martwych koniach,
· zatrudnienie psychologa mającego przywrócić martwemu koniowi chęć do jazdy,
· szkolenie dla pracowników, mające podnieść ich zdolności jeździeckie,
· analiza sytuacji martwych koni w dzisiejszym otoczeniu,
· zmiana norm, która sprawi, że koń nie zostanie uznany za martwego,
· zatrudnienie podwykonawców mających ujeżdżać martwego konia,
· zebranie wielu martwych koni dla zwiększenia szybkości,
· ogłoszenie, że żaden koń nie jest zbyt martwy,
· przeznaczenie dodatkowych środków na zwiększenie wydajności konia,
· przeprowadzanie analizy rynku mającej wykazać, czy podwykonawcy mogą ujeżdżać tego konia taniej,
· kupno produktu mającego sprawić, że martwy koń będzie biegał szybciej,
· ogłoszenie, że koń jest teraz: lepszy, tańszy i szybszy,
· przeprowadzenie badań nad sposobami wykorzystania martwych koni,
· dostosowanie wymagań wydajności dla martwych koni,
· ogłoszenie, że przy produkcji tego konia, koszt był zmienną egzogeniczną,
· uznanie obecnego stanu konia za standard,
· awansowanie tego konia na stanowisko kierownicze."
Proste? Proste!

niedziela, 9 grudnia 2012

Zakochani

Ludzie zakochani są tacy zabawni
śpią mało
uśmiechają się tajemniczo
oczy im błyszczą niby bez powodu
wstają o 2 nad ranem
by napić się soku
i są szczęśliwi

cieszy ich śnieg
i kolejka po bilet
myślą, że ptak na drzewie
to posłaniec miłości
jakby ptaki nie miały innych zajęć

rysowaliby serca
na obiciach w autobusie
ale dobre wychowanie nie pozwala
więc nucą pod nosem
i patrzą w okno ukradkiem
ludzie zakochani są tacy zabawni

piątek, 26 października 2012

Ślubuję


Grzegorz Gilewicz zdał egzaminy na gdańską ASP ale nie został przyjęty w poczet studentów. Powód? Nie chciał ślubować wierności ideałom humanizmu i demokracji, bo jest monarchistą a do tego sceptycznie podchodzi do humanizmu. Tłumaczył się wolnością sumienia. Poprosił o pominięcie w jego przypadku fragmentu dot. humanizmu oraz demokracji. Zrobił się rwetes. Uczelnia tłumaczy, że nie może dla niego zmienić ślubowania ani tym bardziej zwolnić go z obowiązku zadeklarowania wierności wspomnianym ideałom. Helsińska Fundacja Praw Człowieka nakłania do elastycznego podejścia i darowania studentowi tej drażliwej formułki. A w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich jak zwykle obiecują, że się przyjrzą sprawie. Wielu studentów podpisuje ślubowanie machinalnie a potem ma gdzieś idee humanizmu i inne takie. Więc po co bawić się w utrudnianie życia jednemu uczciwemu, który nie chce podpisywać cudzych deklaracji? Ale...

Chłopak zapisał się na państwową uczelnię (choć w trybie niestacjonarnym). Jest zobowiązany do przestrzegania zasad i regulaminu tam obowiązującego, zgodnego z ustrojem państwa. Uczelnia wymaga, by zadeklarował wierność humanizmowi oraz demokracji. Jeśli nie zgadza się z tymi ideami, może znaleźć sobie mistrza - monarchistę nie-humanistę i pod jego kierunkiem się szkolić. Może znaleźć inną uczelnię, gdzie nie ma takiej treści ślubowania (Od razu sprawdziłam moją uczelnię pod tym kątem, ale poczciwy UŚ wymaga, by student ślubował jedynie zdobywanie wiedzy, rozwój, szacunek i dbałość o godność i honor) . Mógłby też Gilewicz wyjechać do Anglii lub innego kraju podległego królowi/królowej i tam pobierać nauki, z dala od demokracji. Tu są takie zasady i już. Ale...

Gilewicz tłumaczy, że jest za monarchią konstytucyjną - wolno mu być "za", prawda? Musi podlegać ustrojowi kraju, którego jest obywatelem ale teoretycznie nie musi ślubować wierności samej idei. Podobnie z humanizmem - chłopak sprzeciwia się relatywizmowi moralnemu i tzw. sceptycyzmowi naukowemu. Ma prawo? Ma. I nie chce podpisywać papierka przeczącego jego przekonaniom. 

Ergo?

Zastanawiam się od kilku godzin czyją stronę przyjąć. W pierwszym odruchu zgadzałam się z decyzją uczelni; jak się chłopakowi nie podoba, niech szuka uczelni/nauczyciela promującego jego wartości. Proste? Nie proste.

Mamy wolność sumienia i nikt nie powinien być zmuszany do wierności ideom. Każdy ma przestrzegać prawa ale samych wartości wywyższać nie musi. Humanizm i demokracja nie są - wbrew wypowiedzi jednego z prodziekanów ASP - uniwersalnymi, elementarnymi wartościami Europy. A nawet gdyby były, nikt nie ma obowiązku deklarować do nich przywiązania. Jestem piewcą humanizmu i demokracji. Uważam obie idee za piękne, choć mam świadomość, że można je różnie rozumieć. I w imię humanizmu i demokracji domagam się, by nie zmuszano nikogo do ślubowania wierności tymże. Gilewicz nie chce moich wartości? Moje wartości dają mu do tego prawo, więc nie mogę być dwulicowa. ASP w imię humanizmu i demokracji odmawia człowiekowi prawa do wolności przekonań - śmierdzi mi to Orwellem. Postanowiłam napisać list do rektora gdańskiej ASP.

"Nie zgadzam się z Twoimi poglądami, ale po kres moich dni będę bronić Twego prawa do ich głoszenia." (Evelyn Beatrice Hall, błędnie przypisywane Wolterowi)

sobota, 15 września 2012

Przewrotne życie


Bo byłem głodny, a nakarmiliście Mnie, byłem spragniony, a daliście Mi pić, byłem przychodniem, a przyjęliście Mnie. Byłem nagi, a przyodzialiście Mnie, byłem chory, a odwiedziliście Mnie, byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie (Mt 25, 35-36)

Zawsze, gdy czytałam ten fragment, myślałam sobie, że nie da się tego wszystkiego wykonać. Zbyt dużo trzeba poświęcić. Można zostać misjonarzem albo jakimś Kotanem (piszę to z szacunkiem!) i ratować wszystkich ale w codziennym, zwykłym życiu zwykłego człowieka to się zwyczajnie nie da.  Więc mogę stosować się do tych wskazówek tak trochę - czasem dam komuś na chleb (ryzykując, że kupi sobie piwo), czasem wysłucham opowieści czarnej jak smoła, czasem pogłaszczę jak będzie potrzeba. Ale nie będę się w to angażować totalnie, bo i tak nie ma szans, bym ja - ze swoim charakterem i usposobieniem - chodziła np. po więzieniach. O nie!  

Potem pomyślałam, że może te więzienie to tak metaforycznie - dla tych zamkniętych w sobie, lub zamkniętych w schematach, zniewolonych. Ale pewności nie miałam. Ów fragment o więzieniu traktowałam jak pozwolenie, by nie angażować się totalnie - bo to nie w moim stylu. Jestem blada, mam anemię, furę kompleksów itp, więc mam częściowe zwolnienie z uczynków miłości dla innych. 

Dziś po kilku latach znów zobaczyłam te słowa. Zamarłam. Z tych wszystkich nakazów, wykonuję właśnie ostatnie - chodzę do aresztu! Z kieszeniami wypchanymi ideałami i uśmiechem - tyle wolno przemycić. A przecież dalej jestem tą samą osobą - i nawet anemia mi nie przeszła. Więc jeśli mam siłę wykonywać to, czego najbardziej się bałam, co było dla mnie kosmicznym wymysłem, to co z resztą? Czy wystarczy okazjonalnie wrzucić komuś do kubeczka zbywające monety i podać chusteczkę płaczącemu? Albo oddać kurtkę (bo i tak się w szafie nie mieści). Czy wystarczy raz na rok zrobić trochę szumu i pomóc jednej wylosowanej rodzinie? I kupić czerwone serduszko w styczniowym koncercie? Obawiam się, że nie. 

A może trzeba się zdecydować, by stać się naiwnym dla świata i czas "w kapciach przy laptopie" albo "pod kocykiem z książką" ofiarować innym? Wiem, że działania jednej osoby nie uzupełnią światowego deficytu - nie uratuje się świata jedną parą rąk a nawet kilkoma parami. Ale chodzi też o nasz wewnętrzny budżet. By mieć świadomość, że robi się dla świata coś więcej, niż wkleja śmieszne linki i posty na fb - "niech się inni też pośmieją".  

Ogłaszam alarm. 


piątek, 24 sierpnia 2012

Pan Czesio i Żonka - czyli typy osobowości wg Osieckiej


Polecam fragment książki Agnieszki Osieckiej "Zabawy poufne": obnaża zarówno kobiety jak i mężczyzn, ale nikt goły nie biega! Świetna analiza typów kobiecych i męskich - wiadomo: w uproszczeniu. Przede wszystkim do pośmiania się ale jakby się tak zastanowić... Nam kobietom obrywa się za podejście: "On po ślubie się zmieni". Facetom nie obrywa się chyba za nic: są tylko zmiażdżeni analizą pani O. Podkreślenia moje :) 

"Łatwiej jest się pozbyć fortepianu niż motyla. Postarajmy się jednak wyrażać nieco jaśniej. Umysł nieocenionego doktora Amy'ego, w którego blasku snujemy nasze rozważania, odznaczał się bowiem, a nawet szczycił, niebywałą wprost jasnością. Pamiętajmy, że nie kto inny, a właśnie doktor Amy stworzył najklarowniejszą w dziejach nowoczesnej psychologii kategoryzację wszystkich mężczyzn i kobiet. Doktor Amy wyodrębnia trzy grupy kobiet. Są to: Kochanka, Żonka i Męczennica. Kochance chodzi przede wszystkim o to, żeby jej było dobrze z nim. Żonce także na tym zależy, ale nie bardzo. Jej świat to jej dom: garnki, garnuszki, pies, dywan, dziecko, no i mąż jako element większej całości, w miarę sprawnie funkcjonujący elemencik. Męczennica zaś to intelektualna dręczycielka z wyobraźnią. Zamęcza miłością siebie i jego. Częściej kocha, niż jest kochana. Pisze, maluje i nierzadko popada w alkoholizm. 

Typy kobiece doktora Amy'ego są więc naszemu czytelnikowi znane. A oto kategoryzacja mężczyzn. Doktor Amy wyodrębnia trzy podstawowe grupy męskie: Pan Czesiek, Dostojnik oraz Wieczny Chłopiec. Pan Czesiek - to mężczyzna obrotny, rzadko błądzący głową w chmurach, w domu szorstki, ale solidny, lubiący wypić z kolegami, niemal całkowicie obojętny wobec świata wartości wyższych. Bywa, że ukazuje się na tak zwanych obiadach domowych lub na tenisowym korcie z gołym torsem i  nie zależy mu na tym. Typ Dostojnik to typ prestiżowy. Blady jak ściana, ubrany nienagannie, zawsze lekko ponad okazje, uwielbiany przez panie z komitetów rodzicielskich, nieoceniony jako kierownik wycieczki. W domu nieco nużący, ale niezastąpiony w samochodzie, w urzędzie itp. Sprytne kobiety lubią wychodzić za mąż za Dostojnika, ponieważ jego wygląd jest tak sugestywny, iż nierzadko ułatwia to autentyczny awans. Typ Wieczny Chłopiec to wieczny chłopiec. W wieku lat sześćdziesięciu planuje ukończenie studiów geodezyjnych, przedłubanie się przez glob ziemski na wylot, wydłubanie się na środku oceanu i własnoręczne postawienie tam pomnika Latarnika Henryka Sienkiewicza. Łapy uwalane atramentem, w kieszeniach sznurki i tabele. Absolutny brak talentu do pieniędzy.

Otóż wszystkie wymienione tu kobiety stosują w stosunku do wszystkich wymienionych tu mężczyzn jeden podstawowy chwyt: próbują ich zmienić. Kobieta wychodzi za mąż za motocyklistę, zawadiakę, szaleńca w umorusanym podkoszulku. Już po miesiącu owa młoda mężatka pokazuje koleżance statecznie kroczącego Dostojnika i mówi: - O, tak chciałabym, żeby wyglądał mój mąż!- To dlaczego wyszłaś za Tolka? - pyta zdumiona koleżanka. - Bo chciałam go zmienić - pada błyskawiczna odpowiedź. Jest to tak zwany Podstawowy Chwyt Żeński: ona chce go zmienić

Doktor Amy z niezwykłą błyskotliwością konstatuje, że podobnie wściekłe działanie w kierunku przerobienia partnera nie występuje z drugiej strony. Mężczyźni nie uprawiają owego żmudnego, męczącego majsterkowania psychologicznego na co dzień. Prędzej wymienią cały model na nowy, niż będą się babrać i kombinować przy starym. Zaś niewiasta nie popuści... Znałam pewną hrabinę, która wyszła za mąż za Wiecznego Chłopca. Hrabina, jak to hrabina, odczekała z grzeczności parę lat, a nic niewiedzący małżonek zbierał sobie po staremu motyle, śpiewał po francusku i grał na fortepianie. Kiedy jednak surowe warunki reformy rolnej niejednemu hrabiemu pokazały pazurki, postanowiła i nasza bohaterka ukrócić swego epuzera. Przybiega on pewnego dnia do domu, jak zawsze w podskokach, a tu fortepian wyniesiony, kolekcja motyli wyrzucona, francuskie wierszyki oddane na makulaturę, a na stole leży adres pośrednika i książka telefoniczna. Nie znała jednak hrabina hrabiego. Już na drugi dzień wybiegł po pracy na podwórko i wrócił z pięknym okazem pazia królowej, po czym bawił się nim wesoło do wieczora. Co do mnie, to wraz z doktorem Amym uważam, że nie należy nicować chłopca, nie należy niczego w nim psuć ani poprawiać. Należy się cieszyć takim, jaki jest. Co najwyżej: należy się lekko ubezpieczyć. Taka, powiedzmy, akrobacja z dzieckiem. Tę, jak wiadomo, lepiej jest ćwiczyć z siatką... Oto przykład. Niejaka Mariola Igreczyńska, tkaczka artystyczna, miała męża, też artystę. Artysta ów był Wiecznym Chłopcem jak wielu artystów, wstydził się wychodzić z wózkiem na spacer.
 
Zwłaszcza kiedy młode dziewczęta widziały go uwózkowionego, purpurowiał i cierpiał. Inny zaś artysta, również Wieczny Chłopiec, miał zwyczaj wręcz przerażający: zamyślał się i gubił dziecko w parku. Cóż, w każdym z tych przypadków reagujemy inaczej. Przypadek drugi jest oczywiście groźniejszy. Musimy wziąć pracę nocną, zarzucić myśl o doktoracie i, niestety, całkowicie przejąć sprawę spacerów z dzieckiem. W przypadku pierwszym jednak wystarczy jedynie lekko przerobić wózek: zarzucamy go na przykład ciekawymi czasopismami i książkami, maskujemy budkę i robimy dziecku w "Perspektywach" małą tylko dziurkę, aby mogło oddychać. W ten sposób ojciec dziecka może śmiało udawać, że wybiera się na przykład do składu makulatury albo na dłuższą wycieczkę połączoną z lekturą. Możemy też wózek przyozdobić kwiatami, balonami lub po prostu małpką z katarynką - i po krzyku."

I tyle porad pani Osieckiej. Teraz możemy się zastanowić, drogie panie, czy znamy jakiegoś Dostojnika, Wiecznego Chłopca lub Pana Czesia. A jak już zakwalifikujemy naszych okolicznych panów, zostaje nam tylko jeszcze ustalić, czy same jesteśmy Kochanką, Żonką czy Męczennicą. Życzę miłych ustaleń :)

piątek, 27 lipca 2012

Zza krat

Dziewczyna wchodzi na teren aresztu - z własnej woli. Uznała, że cela to dobre miejsce, by ratować ludzi literaturą. Idzie niepewna, choć to kolejna wizyta z książką za kratą. Układa w myślach, co powiedzieć kobietom, które życie poznały sto razy lepiej niż ona - i to z tej poplamionej strony. Ona zasłania się książką - wierzy, że druk jest talizmanem, który uchroni ją od dyskomfortu smutnych ścian i krat. Na miejscu spotyka życie w siedmiu wariantach. Każdy bogaty w doświadczenie, każdy w cieniu paragrafu. I ona - sterylna, z idealizmem w kieszeniach - staje przed nimi.

Tu następuje 90 minut okrytych tajemnicą. Ona stąpa na palcach, by nikogo nie skrzywdzić, bo wie, że za maską może kryć się wrażliwa osoba. Wie też, nauczyła się przez lata, że siłą całego świata nie zbawi. I że czasem te jej książki to jak kwiatek do kożucha.

Po spotkaniu zamyka się za jej plecami krata. Panie zostają - odpokutować za to i owo. Ona wychodzi - walczyć z tym i owym. Chciałaby całemu światu powiedzieć, że tam była, że widziała i tam nie jest tak jak ludzie myślą i mówią. Że jest szansa, że warto a nawet trzeba działać. Ale świat ma swoje sprawy; panie, które pauzują na ławce rezerwowych nie są światu potrzebne. Oddam idealizm w dobre ręce.

sobota, 14 lipca 2012

Paris


Mogę porozmawiać chwilę o tym mieście z kimś, kto był tam kilka razy i chyba czuje się tam podobnie jak ja. Nie wymieniamy tępo atrakcji z przewodnika - dzielimy się wrażeniami - niby ulotnymi ale odcisnęły one w nas piętno. On mówi też, że do Paryża jedzie się tylko z osobą, którą się kocha. Ja zaprzeczam. Byłam z kolegą - było super!! Doprawdy? Opowiadam o słońcu, gradzie, Notre Dame i gdzieś pomiędzy wersami o niezrozumieniu - nielingwistycznym. Że celebrowałam mój Paryż sama, obok drugiego celebransa. Doprawdy? Tak.

Więc jednak jest Paryż miastem tylko dla zakochanych? I po jego uliczkach spaceruje się tylko trzymając za rękę ukochanego? Notre Dame oglądać należy jako odbicie w jego oczach? W Saint Chapelle to on ma być moją świętością? W Luwrze mam dotykać go niepostrzeżenie, by czasem nie wzbudzić oburzenia faraonów, Nike - bezrękiej zazdrośnicy i pani kustosz pokrytej kurzem? Trzeba się dzielić bagietką na pół, karmić oliwkami i chować przed deszczem pod jednym parasolem? Musimy wstrzymywać ruch pieszy, by się pocałować setny raz tego ranka? Trzeba powtarzać uparcie "Je t'aime!" jakby w innym języku wyznanie było nieważne? I jego imię trzeba wymawiać tak śmiesznie, z francuskim akcentem i błyskiem w oku?

Czy przy odprawie na lotnisku nie powinni pytać o to, co mamy w sercu, nie tylko w plecaku? Jeśli jedziesz samotnie, przekierują Cię do jakiegoś kurortu na Krecie albo zaproponują Egipt last minute. W gorącym piasku smażyć się można samemu.

223 lata temu zburzono Bastylię. Ciekawe, czy oni wszyscy kogoś kochali.

czwartek, 14 czerwca 2012

"Paulina1984"

Doszłam do dziwnego momentu rozprężenia. Przestało mi zależeć. Na tym, jak mnie widzą, czy mnie lubią, co pomyślą. Tak mi to kiedyś było bliskie, tak się tym zajmowałam. Prowadziłam promocję towaru "Paulina1984". Pamiętałam, by się uśmiechać, by mówić tonem miękkim i zalotnym lekko. By oczami, ustami wysyłać uśmiechy i mieć w kieszeni chusteczki, gdyby ktoś chciał się popłakać. A teraz nie.

Siedzę w mieszkaniu jak basza. Jak ktoś chce mnie odwiedzić, mówię że OK - ale nie sprzątam. A potem bawimy się  w grę pt. "Gdzie Paulina może mieć jakieś czyste kubki", "Czy Paulina ma jakieś chipsy", "Widział ktoś moje klucze?". Jak mam ochotę, piszę z kimś po nocach, nie zastanawiając się, że szanująca się kobieta... Jak nie mam ochoty, mówię, że mleko mi kipi na gazie i idę sobie. Promocja się skończyła.

W efekcie pewnie skończę jako szczęśliwa stara panna. Będę do końca życia szukać w zlewie czystych kubków, robić pranie w ostatnim momencie i prychać na ludzi, gdy mnie coś wkurzy. A co tam!

środa, 23 maja 2012

Podziękowanie - wg Szymborskiej

Wiele zawdzięczam
tym, których nie kocham.

Ulgę, z jaką się godzę,
że bliżsi są komu innemu.

Radość, że nie ja jestem
wilkiem ich owieczek.

Pokój mi z nimi
i wolność mi z nimi,
a tego miłość ani dać nie może,
ani brać nie potrafi.

Nie czekam na nich
od okna do drzwi.

Cierpliwa
prawie jak słoneczny zegar,
wybaczam,
miłość nie wybaczyłaby nigdy.

Od spotkania do listu
nie wieczność upływa,
ale po prostu kilka dni albo tygodni.

Podróże z nimi zawsze są udane,
koncerty wysłuchane,
katedry zwiedzone,
krajobrazy wyraźne.

A kiedy nas rozdzielą
siedem gór i rzek,
są to góry i rzeki
dobrze znane z mapy.

Ich zasługa,
jeżeli żyję w trzech wymiarach,
w przestrzeni nielirycznej i nieretorycznej
z prawdziwym, bo ruchomym horyzontem.

Sami nie wiedzą,
ile niosą w rękach pustych.
"Nic im nie jestem winna" -
powiedziałaby miłość
na ten otwarty temat. 

 

niedziela, 13 maja 2012

Ufam

Najtrudniej powiedzieć, że Tobie ufam

Oczywiście, że ufam, ale tak trochę

Ufam na swój sposób

Ufam na pół gwizdka

A Ty to przyjmujesz 

jak laurkę dziecięcą

i udajesz, że nie widzisz plam i zagięć


- Lepiej nie umiem.


- Nie szkodzi.


A potem patrzymy na siebie w milczeniu


ja z moim zaufaniem koślawym 


i Ty z miłością potężniejszą niż śmierć


i już nie muszę mówić nic





http://www.youtube.com/watch?v=gp9l1BmRYZ8





piątek, 11 maja 2012

Rozmowa

Jaki kolor lubię?
nikt mnie o to nie pytał
ale niebieski jak chabry w ogródku
O czym marzę?
pana to obchodzi? jak miło
o spacerze wśród gwiazd

tak bardzo chciałabym nie odpowiadać
jak wszyscy nudnymi zdaniami nasennymi
ale ostro jak brzytwa na Twoim policzku

Ależ się znamy,
mijam pana w każdym śnie

Opowiedzieć o chabrach
o gwiazdach może?
Miałam babcię, wie pan
pieliła gwiazdy w ogródku.

Ja też się uczę wyrywać chwasty
i cały ogródek jest w czarnych dziurach.


poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Jeśli wierzysz w Jezusa Zmartwychwstałego, nie bój się pustego grobu

"Rzekł do niej Jezus: «Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?» Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: «Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę». Jezus rzekł do niej: «Mario!» A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: «Rabbuni», to znaczy: Nauczycielu! Rzekł do niej Jezus: «Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: "Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego". Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: «Widziałam Pana i to mi powiedział»."  Ewangelia wg św. Jana, rozdział 20, wersety 13-18.

Mógł zacząć inaczej: najpierw się przywitać, przedstawić, by wiedziała, z Kim rozmawia. Oszczędziłby jej kilku chwil niepewności. Ale dla Niego ważniejsze było, dlaczego ona płacze. Zadał pytanie, którego tak bardzo potrzebują smutni, zagubieni i samotni: czemu płaczesz? kogo szukasz? Pokazał, że liczy się z jej uczuciami, że nawet w obliczu zmartwychwstania jej łzy i lęk mają dla Niego wielką wagę. A przy tym, by znaleźć, ona musi wiedzieć kogo szuka. Nie można szukać mimochodem, od niechcenia, przy okazji.

Ona Go nie rozpoznała; mało miała dotąd do czynienia ze zmartwychwstałymi. Pytała tylko, czy nie wie, gdzie położono jej Przyjaciela. To było teraz najważniejsze: ukoić ból przy Ciele Jezusa. Wspominał coś o zmartwychwstaniu, pamiętała te dziwne obietnice. Ale teraz, gdy zobaczyła pusty grób, przeraziła się. Nie ma Go. A powinien być. Jeszcze wiele razy przychodziłaby do Jego grobu, by nabrać sił, takie są prawa żałoby. A teraz nie ma nawet tego. "Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę".

Teraz mógłby wygłosić mowę. Płomienną. Potrafił przemawiać - tłumy słuchały jego nauk godzinami. W mocnych słowach wyjaśniłby tej kobiecie sens śmierci i zmartwychwstania. Opowiedziałby o tym, jak został posłany, by zbawić cały świat, każdego człowieka. Siedzieliby długo przy pustym grobie i rozważali tajemnicę zbawienia. Ona potem poszłaby do uczniów i przekazała tę wspaniałą wiadomość, że Jezus żyje. Pewnie część by pomyliła, część zapomniała, ale trochę by powiedziała innym. Nigdy nie była biegła w tych świętych sprawach - proste kobiety nie znają się zazwyczaj na teologii i dogmatyce zbawienia.

A On wypowiedział jedno słowo. Słowo najbliższe jej sercu, które słyszała tysiące razy, przy różnych okazjach. Słowo warunkujące ją samą. Wypowiedział jej imię. W tym momencie poczuła, że to wszystko: tortury, kpiny, upokarzająca droga krzyżowa, haniebna śmierć, pusty grób - to wszystko było dla niej. Jezus wypowiedział jej imię tak, że od razu go rozpoznała. W tak silnych relacjach to normalne: są osoby, które nasze imię wymawiają w sposób szczególny - ciepły, serdeczny, z konkretną intonacją. I rozpoznajemy natychmiast, że to ta osoba, choć nie widzieliśmy się lata. Maria od razu wiedziała, że to jej Nauczyciel - Mistrz. Mimo tego całego zmartwychwstania on dalej wymawiał jej imię w sposób szczególny. "Jezus rzekł do niej: «Mario!» A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: «Rabbuni», to znaczy: Nauczycielu!"

 Na szybko przekazał jej wszystko. Że nie mogą teraz usiąść jak para przyjaciół. Że teraz czas nagli, że ona musi teraz przekazać współbraciom wieść o zmartwychwstaniu. Ale co powiedzieć? Ona przecież nie zna się na tym wszystkim. Zresztą, jest kobietą. Nie będą jej słuchać. Powiedz: "Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego". To wystarczy. W tym jest wszystko. Mamy wspólnego Ojca i zarazem wspólnego Boga. Ale czy nie rozwinąć? Nie trzeba. Tyle mieliśmy wspólnych rozmów - te słowa będą przypomnieniem tych wielogodzinnych spotkań, gdy tłumaczyłem wam wszystko. "Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: «Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego»".

Teraz Maria wracała do swych przyjaciół, do uczniów Jezusa. Rozważała w myślach te lakoniczne przesłanie. W zasadzie dobrze byłoby je ubogacić - dodać trochę emocji, opisów. To zawsze jest ciekawsze dla odbiorcy. Ale nie mogła. Miała przekazać słowa Mistrza - bez zbędnych otoczek, lukrów. Czuła, że jak zacznie dodawać swoje ozdoby, wszystko się rozmyje. A teraz wszyscy potrzebowali jasnego, mocnego komunikatu. Musiała im powiedzieć najważniejsze: że widziała Pana i przekazać Jego słowa, bez wplatania epitetów. "Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: «Widziałam Pana i to mi powiedział»"   I tyle.



wtorek, 3 kwietnia 2012

Kobieta w każdym calu

Jeśli chcesz zrobić przykrość znajomej, powiedz jej, że chyba czuje się mało kobieco. Ona zaprzeczy. Powie przekornie, że jest ucieleśnieniem zmysłowości i wulkanem kobiecej energii. Ale zasiejesz w niej niepokój. Zacznie analizować jak wygląda, jak się ubiera, jak zachowuje. Zauważy ze zdziwieniem, że się prawie nie maluje, nie traci czasu i kasy na wybór ciuchów, nie jest kokietką. Stara się być fajnym kumplem, bratem-łatą, wsparciem i innymi takimi ale rzeczywiście wstydzi się być kobietą.

Ty zacznij wtedy analizować na głos - że ona boi się, że okaże się mało atrakcyjna, że nie wpadła na to, by ustalić sobie formułę kobiecości. Ona będzie się bronić, że wie dokładnie jaka powinna być kobieta i może taka być w każdej chwili ale jej się akurat nie chce. Może po obiedzie. Może jutro. Może za rok.

Ona nie jest naiwna. Nie przyjmie Twoich słów z ufnością jak kromkę chleba. Będzie się nad tym zastanawiać tygodniami. Ze dwa razy spódnicę ubierze. Spróbuje popaćkać twarz kosmetykami, ale efekt będzie niewidzialny, w porywach zabawny. Zacznie przyglądać się sobie baczniej. Poobserwuje swoje relacje. Uzna z dumą, że jest lubiana. Jako kumpel - w spodniach. Pomyśli z przekąsem, że chyba będzie trzeba spodnie zdjąć. Ale w chwili szczerości przyzna, że gdy jest bezpieczna, w dobrym towarzystwie to czuje się kobieco. Wtedy może nawet kokietuje. A nawet strzela fochy. Dobrze jej w tej roli. Ale Ty rzuć hasło, że ona powinna być taka codziennie. Niech ma!

Cała sytuacja jest oczywiście wymyślona. Nie dotyczy absolutnie mnie. Ja jestem kobieca, urocza, kokieteryjna, zmysłowa... Mam świetny styl, co dzień zjadam pół szminki, oczy uparcie maluję (z zamkniętymi oczami :D ) i chodzę kręcąc zalotnie biodrami.Kto widział ten wie :-)

poniedziałek, 26 marca 2012

Idealny mężczyzna

Po niespodziewanej wieczornej rozmowie z M. - koleżanką starszą o dwa lata i doświadczoną we wszystkim sto razy bardziej niż ja, już wszystko wiem. Objawienie. A zatem nazwijmy rzecz po imieniu:

Na idealnego faceta się nie czeka. Idealny facet ma idealne wyczucie i przychodzi zawsze, gdy jest potrzebny. Idealny facet to mąż - prosił o rękę wybranki na kolanach, jak Pan Bóg przykazał a mama sobie wymarzyła. Idealny wstaje rano przed swą kobietą, biegnie do sklepu po bułeczki maślane. Przynosi jej śniadanie do łóżka. Następnie życzy miłego dnia i wychodzi do pracy. Jest lekarzem. Ma prywatną praktykę, ale pracuje tylko trzy godziny dziennie - wystarczy, by wszystkie pielęgniarki napatrzyły się na niego wygłodzone i zazdrosne. Zdąży jeszcze uratować chore dziecko i ocalić świat. Wraca do domu, gdzie ona podaje mu jakiś obiad. Nie jest ważne, co ugotuje - i tak zachwyci się smakiem i sposobem podania. A jeśli ona nie ma ochoty gotować, on zabierze ją do restauracji. Popołudnia spędzają razem, chyba że ona chce wyjść z koleżankami. Wtedy on może zagrać z przyjaciółmi w brydża i wypić szklaneczkę whisky. Jedną.  

Ideał jest jednocześnie męski, odważny, delikatny, czuły, zabawny, pracowity, spontaniczny... Do tego zabójczo przystojny. I wierny. Bardziej nawet wierny niż przystojny - w drugą stronę bywa niebezpiecznie. Uwielbia ją i patrzy na nią zachwycony niebieskimi/ zielonymi/ brązowymi oczami (kolor wedle uznania). Wychwala ją przy swoich kolegach (i koleżankach!), uważa, że jest krynicą sexapilu, boginią mądrości i kwintesencją uroku osobistego. Wieczorami oglądają komedie romantyczne, ona zasypia wtulona w jego ramiona. Nie ma szans, by Ideał się wahał, miał rozterki, lub nie daj Boże bał się czegokolwiek. Ideał może się tylko wzruszyć, gdy ona urodzi mu dziecko. Do dziecka wstaje rzecz jasna chętnie każdej nocy - nie musi dużo spać. Ideał pisze wiersze, które deklamuje czasami na ucho tej jedynej. Ale ideał nie jest miękki - jest skałą.    To ideał wg M. 
M. się zna na rzeczy - miała już pięciu chłopaków i dwóch narzeczonych.

A mój ideał - nieistniejący czasem się boi, bo wie, jaki jest świat. Potrafi się dostosować do sytuacji ale czasami tupnie nogą, świadomy, że tupnięcie może zaboleć. Mój ideał ma kompleksy, z którymi walczy i lęki, których nie rusza. Ma także marzenia, które spełnia lub nie. Mój ideał rozumie, że ja teraz chcę być sama, więc odchodzi ale za chwilę chcę być z nim, więc przychodzi. Wie, że jak powiem "nie" to może oznaczać wszystko - "tak", "chyba", "tak, ale nie mam odwagi się przyznać", "nie, ale próbuj dalej", "nie". Mój ideał widzi, że próbuję i docenia moje niezdarne starania i zabawy pt "Patrz, jaka jestem kobieca". Od niego usłyszę, że wyglądam ładnie, choć makijaż wyszedł mi wyzywający lub żaden. Mój ideał wie, że mam kubeł kompleksów i przyjmuje mnie z tym kubłem - razem zaglądamy do środka i oceniamy każdą sztukę. Mój ideał wzrusza się czasem, co jest z definicji niemęskie podobno. Mój ideał. Gdyby istniał i zjawił się na mojej drodze, pewnie przylgnęłabym do niego całą sobą a potem nagle uciekła wystraszona. 

Nie dotykać ideału - można zepsuć.

wtorek, 13 marca 2012

Zmiany, zmiany

Nadszedł ten czas, że trzeba napisać co u mnie. Od dawna marzyły mi się zmiany, ale nie sądziłam, że będą one tak... rozległe. W sumie zbierałam się do opisania tego wszystkiego ale się nie dało. A tu zmiana za zmianą. A czytelnicy się domagają... ;-) Podjęłam pewną próbę opisania tego wszystkiego, ale była nieudana. Może teraz... Spróbujmy od początku.

W styczniu wyprowadziłam się z Sosnowca. Nie muszę dojeżdżać :-) Dzielenie czynszu jest łatwiejsze ale bilans mieszkania w pojedynkę wychodzi na plus. Wprowadziłam się do pokoju w pobliżu Katedry.  W lutym przeprowadziłam się do mieszkania na Koszutce. Teraz jestem w większym stopniu panią swojego losu mieszkaniowego - czyli bryluję na dwóch pokojach, w kuchni a nawet w łazience. Muszę się tylko nauczyć majsterkować - inaczej wszystko się rozpadnie :-) To była zmiana pierwsza.

W marcu zmieniłam dział - wróciłam do gmachu, tym razem do Działu Promocji. Ponoć tylko na chwileczkę, ale wiadomo powszechnie, że prowizorki są najtrwalsze. Mam przez kilka miesięcy wspierać dział. W efekcie uczę się większego tempa pracy, elastyczności i kreatywności. Uczę się także, że trzeba mówić głośno i wyraźnie, bo jak pani sekretarka nie usłyszy ważnego zdania to będzie źle. Wpadkę miałam póki co  tylko jedną, więc na 9 dni roboczych nieźle. W Promocji świętowałam trzecią rocznicę pracy w Umiłowanej Książkolandii. Chyba będę kolekcjonować swoje plakietki z nazwiskiem i nazwą działu. To była zmiana druga

Tyle gadałam/pisałam/myślałam o podjęciu jakichś prób formacji duchowej. Marzył mi się powrót do trwania w jakiejś wspólnocie. Ale oczywiście na gadaniu się kończyło. Gdy zamieszkałam w Katowicach, zaczęłam szukać miejsca dla siebie. Z żalem odkryłam, że tu ciężko o konkretną, dobrą formację dorosłych. Najbliżej moich oczekiwań było DA. Póki co chodzę na czwartkowe spotkania, podczas których chcę dowiedzieć się, jak to jest z tą miłością ;-) . Tak więc próbuję się formować - mozolnie ale coś rusza. Póki co korzystam z rekolekcji w sieci, ale dojrzewam także do pójścia na spotkanie modlitewne. To powolna zmiana trzecia

W kwietniu będę w Paryżu. Kto mnie zna, ten wie, że o Paryżu marzyłam od lat. Ale moje namowy nie skutkowały i nikt nie odważył się ze mną długo pojechać. Tzn. wszyscy deklarowali, że tak, jasne, super, pojedziemy a potem nic. Aż znalazł się jeden konkretny człowiek. Wyszukał tanie loty do Paryża, wybraliśmy najlepszy (z Wrocławia), kupiliśmy bilety a teraz jestem w trakcie negocjacji z CS, by ten tydzień we Francji nie kosztował nas tyle co równowartość nerki. W Paryżu spędzimy 7 dni (właściwie 6 - bo trzeba dolecieć i odlecieć). Będziemy zwiedzać, zwiedzać, zwiedzać, poznawać ludzi, zwiedzać... Marzą mi się pikniki nad Sekwaną, spacery małymi uliczkami, których "zwykli" turyści nie znajdą, spoglądanie na miasto z góry (wieża Eiffla, katedra) i z dołu (katakumby); chcę poczuć się małą w obliczu Wersalu, chcę zgubić się w Luwrze. Mojemu towarzyszowi zdradzam plany w odcinkach - nie chcę go wystraszyć ;-) Może jak będę mu dawkować moje propozycje, nie ucieknie z krzykiem. Ale niesamowitym pozytywem jest fakt, że pierwszy raz ktoś za mnie załatwił transport i ubezpieczenie :-) Także Paryż - prognozowana zmiana czwarta.

Chyba tyle. Niby tylko tyle. Ale mam wrażenie, że minęła epoka. Że jestem kimś zupełnie innym, niż w  grudniu. Że przeskoczyłam kilka murów które stały przede mną i odgradzały od życia. Właściwie to dalej ja, tylko wyjęto mnie wreszcie z inkubatora. Dotąd działałam zachowawczo.  Odważyłam się zaryzykować w paru kwestiach. W niektórych wszystko postawiłam na jedną kartę - okazał się to dżoker. Powoli przechodzi mi takie dziwne poczucie samotności. Śmieszne, by w dużym mieście czuć się samotnym a jednak.Ale ocknęłam się i zaczyna być fajnie. Polecam zmiany :-)