Łączna liczba wyświetleń

środa, 27 października 2010

KRAKÓW - odsłona pierwsza

Kraków -miasto cudów, które darzę dość silną sympatią.
Ostatnio wybraliśmy się tam silną ekipą - osiem kobiet; co jedna to lepsza :-)
Dzień ten  zasługuje na konkretny, szczegółowy opis, ale póki co - zajawka.

Pod rynkiem otwarto nowe, ultrawypasione muzeum. Wchodzi się przez hologram, na którym wyświetlano scenkę z średniowiecza - jakaś ulica, przechodnie, kuglarz, żebrak... Więc symbolicznie wchodzimy w inny świat. Ja byłam już zachwycona. Ogólnie - wiele było multimediów - hologramy, filmy, komputery, głośniki.
Nawet można było stanąć na średniowiecznej wadze i przekonać się ile cetnarów się waży... Nie miałam odwagi :-) Może następnym razem. Dotarliśmy też do stanowiska, przy którym kamera wychwytywała obraz i na kartce papieru pojawiał się wirtualny kościół mariacki, ratusz (już nieistniejący) czy waga miejska (także nieistniejąca). Ja  oczywiście miałam z tym problem - nie potrafiłam początkowo ustawić kartki ale gdy już się oswoiłam z techniką - strzelono mi takie zdjęcia:






Na drugim zdjęciu widać ratusz miejski - stan z XV wieku. Oba zdjęcia okrzyknięto najlepszymi fotografiami całego wyjazdu a ja od dziś jestem Pastelową Damą :-)

Niestety, nie udało mi się dotrzeć do najważniejszego miejsca, Chciałam odwiedzić Prezydenta. Pocieszam się, że jeszcze w listopadzie prawdopodobnie pojadę do Krakowa z dwójką fajnych ludzi i wtedy się uda.

Ale usłyszałam od dwóch osób, że ominięcie takiego miejsca jest karygodne!!! Zgadzam się. Dam smoka, by udobruchać gniew :-)

wtorek, 26 października 2010

***

oddychasz wciąż płyciej
twoje oczy w zmarszczkach powoli się topią
ręce nie takie już pewne
a nosiły mnie uparcie dwa przystanki i pół

i nogi buntują się szybko
a kiedyś chadzaliśmy przed obiadem
na drugi koniec tęczy
bo czytałam o garnku i forsie
„jeszcze kawałek tato i będą monety”

plecy wytrzymywały ciężar
dziecka misia lalki
torebki cukierków skakanki i piłki
teraz nie chcą już nosić lat

dawniej walczyłeś ze światem na trzy etaty
na pięć na osiem jak trzeba
a teraz siedzisz na kanapie jak na ławce rezerwowych
patrzysz na mecz i zgadujesz zasady

zestarzałeś się – a ja nie dorosłam
i szukam tęczy uparcie
z misiem pod pachą i paczką cukierków






***

jak byłam mała
chciałam cię bronić  przed światem
miałabym pistolet karabin
łuk i wyrzutnię
czarny pas karate i rękawice bokserskie
pobiłabym naszych wrogów
którzy mówili zostaw te dzieci oddaj do bidula
miałam ukarać tych co podsuwali ci wódkę
miałam też pobić wszystkich zusowców
bo dawali ci mało i martwiłeś się po nocach
i tego co wymyślił kalendarz tak długi
że od renty do renty za dużo było dni
i tego co wymyslił gruźlicę – przez niego chorowałeś

teraz widzę że wyrzutnia i łuk nic nie pomogą
dalej patrzę na ciebie i chcę cię chronić
przed podatkami inflacją rakiem i czasem
zasłużyłeś na wszystko a masz tak niewiele

błogosławieni, którzy łakną  i pragną sprawiedliwości


więc my jesteśmy głodni

sobota, 9 października 2010

Dieta

Zakupy to koszmar. W więzieniu o zaostrzonym rygorze powinni zbudować galerię handlową i krnąbrne więźniarki musiałyby kilka godzin dziennie wciskać się w ciuchy rozmiar 34 przed lustrem. Brrr
Ja zafundowałam sobie taką mękę dwa tygodnie temu. Miałam dość komentarzy życzliwych kolegów, którzy atakowali, że ubieram się mało kobieco. Musiałam słuchać, że nie powinnam ukrywać mych uroków i że w dżinsach wyglądam ładnie ALE... Ehh. Próbowałam się bronić, że nawet ja czasem ubieram spódnicę - ale nie potrafiłam przypomnieć sobie kiedy... Pewnie latem - bo mi wtedy gorąco. I nikt nie pamiętał, że ja nawet raz w tym roku miałam w pracy sukienkę! Nie szkodzi, że to były urodziny kolegi i zaraz po życzeniach ubrałam spodnie. Byłam w sukience!

Od tygodni panowie podpuszczali mnie, że powinnam się "wylaszczyć". W dodatku tata też zażartował, że zrobiła się ze mnie chłopczyca. I ja, głupia, polazłam do sklepu. I po co? Ja wiem, jaki mam rozmiar. I to nie jest dla mnie powód do udręki. Ale! Jeśli biorę ładną bluzkę koszulową i próbuję się w nią upchać a ona tu i tam za mała... Zdziwienie. Biorę rozmiar większą. Tu i tam dobra ale w pozostałych partiach za duża... Próbuję ubrać spodnie a one za małe... Biorę numer większe i mają za długie nogawki. Czyli mam za krótkie nogi na moją talię?? Rozgoryczona idę do następnego sklepu. Tu tak samo. Załamana jadę do pracy i do końca dnia nie odzywam się do nikogo. Dwa dni później daję sobie drugą szansę: niestety - efekt podobny. Ale mogę sobie kupić bluzkę, w której będę miała taki dekolt, że idąc chodnikiem dostanę mandat za spowodowanie zagrożenia drogowego. Tego jednak nie chcę.

Popadam w depresję.
Ula, koleżanka z wypo, wpada na szelmowski pomysł: zna sklep, w którym L jest jak XL  a XL jak XXL :D Czyz to nie genialne?? Jedziemy razem na babskie zakupy. Ja wytrzymuję 10 (słownie: dziesięć) minut. Nudzi mnie natłok ciuchów. Przypominam sobie, że nie lubię zakupów ubraniowych. Jadę do pracy i nie odzywam się do końca dnia.

Najpierw G. przekonywała, że nie potrzebuję żadnego odchudzania. Ale ja swoje wiem! :-)  To podpowiedziała dietę proteinową. Czyli dużo mięsa na początek a potem różne, przeróżne produkty. Poczytałam o tej diecie - już kilka razy o niej słyszałam od euforycznie nastawionych dziewcząt. Okazuje się, że na tej diecie Jennifer Lopez schudła 25 kilo! No nieźle. Zatem muszę wcinać mnóstwo mięsa itp i będę wyglądała jak Jennifer Lopez, czyli mniej więcej tak:





Dziwne, prawda? Ale napisali, że tak będę wyglądać i koniec!  To może być o tyle trudniejsze, że teraz wyglądam mniej więcej tak:





Na wypo od razu zauważyli, ze jest coś nie tak, że zmarkotniałam. Oznajmiłam więc, że mam depresję spowodowaną moją tuszą i nieatrakcyjnym wyglądem, zatem mają dać mi spokój i dopingować w diecie. Nie potrafili tylko zrozumieć, dlaczego chcę wyglądać jak Jennifer Lopez. A. stwierdziła nawet, że tyłek mam lepszy od J.Lo., co podniosło mnie trochę na duchu ale na krótko. Po konsultacjach z kilkoma osobami uznałam jednak, że muszę uważać na swój organizm. W ferworze walki z nadwagą zapomniałam o moich skłonnościach do anemii. Mam niedobór krwi we krwi i muszę wcinać takie pychotki jak skrzyp, pokrzywę, wątróbkę i winogrona. Może gdybym ciągle zajadała same pokrzywy, schudłabym trochę...?

W końcu postanawiam nie stosować rystrykcyjnej diety, która może zaszkodzić mojemu organizmowi i odbremu samopoczuciu i przeszłam na mądry, zdrowy, wartościowy tryb odżywiania. Więcej soków, owoców, czerwonego mięsa i nabiału. Nie wiem co z tego wyjdzie, ale ufam, że szybkim efektem będzie wyjście z zimowej depresji. Zwłaszcza, że dopiero jesień się zaczęła...

czwartek, 7 października 2010

Rezolucja w sprawie śmierci.

Dziś miało się odbyć głosowanie wśród Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy nad rezolucją, zgodnie z którą szpital publiczny nie może odmówić kobiecie prawa do legalnej aborcji. Czyli jeśli kobieta spełnia warunki, szpital nie może odmówić morderstwa na zlecenie. W niektórych krajach wolno zabić własne dziecko tylko po gwałcie lub jak jest chore, w innych wystarczy być kobietą i można mordowac własne dzieci taśmowo. Czyli seks bez zobowiązań z jakimś palantem a potem "zabieg". Pojedyńczy lekarz może odmowić zabójstwa, ale szpital powinien wskazać innego, który chętnie zaszlachtuje niewinne dziecko. Tak powiada Unia Europejska i tak ma być. Ja nie chcę takiej Unii. Nie zgadzam się. Nie pozwalam. Niestety, żaden polityk europejski nie zaprosił mnie tam - bo ze mnie żaden ekspert.
Jakim prawem politycy nakazują morderstwo dziecka, gdy maluch ma pecha być poczętym przez wstrętną idiotkę, która już po fakcie nie chce sobie życia komplikować? To matki wyrodne, właściwie otoczki na macicę. Zaraz tabun feministek zakrzyknie, że mają prawo decydować o swoim ciele. Proszę bardzo. Mogą sobie z własnym ciałem robić co chcą - nawet pokroić na kawałki. Ale w nich poczęło się Życie - inny Człowiek - odrębny. Przez 9 miesięcy ów Człowiek bedzie od nich zależny w 100 procentach. Potem także będzie zależny ale już da sie odseparować dziecko od matki-Polki. Miał pecha maluch. Feministki uważają jednak, że zabicie dziecka to ich sprawa, bo same se to dziecko, przy drobnej pomocy faceta, zrobiły. I aborcja to ich zdaniem zabieg, jak depilacja okolic bikini.
Jestem wściekła. Ogólnie nieufna jestem wobec matek, bo mam dziwne wrażenie, że wiele z nich czeka na dogodny moment, by spieprzyć do Niemiec. Ale wiem z autopsji: lepiej być dzieckiem porzuconym przez wyrodną matkę niż dzieckiem zabitym w jej łonie. Ja nie żałuję, że się urodziłam: łatwo nie było, bolało jak diabli i psychikę mam przeoraną jak pole na wiosnę, ale mam życie.  Teraz ja decyduję jak, z kim spędzę resztę życia...
Są jeszcze kobieciny, które maja wadę fizyczną - nogi im się nie trzymają razem: w ten sposób płodzą kolejne dzieci. W domu bieda: nie ma na jedzenie, bo papierosy drożeją. Chłopa w domu nie ma, bo z puszczalską nikt się ożenić nie chciał albo chłop jest - pijak niezaradny. I taka kobiecina też by chciała aborcję, Proszę Wielmożnego Sądu, bo forsy na wychowanie "dziecków" nie ma a seks to cała jej rozrywka w marnym życiu...

W ten sposób w Polsce co roku ginie wiele tysięcy dzieci. I Unia uparcie chce to ułatwić. Zamiast bronić najsłabszych obywateli, pod publiczkę liberalnych, wyuzdanych samic i nieokrzesanych buchajów wprowadza się rezolucję, zgodnie z którą szpital musi dziecku urwać łeb, bo mamcia kazała. Jestem zła. Wściekła.