Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 14 listopada 2010

Życie po śmierci

Było jej ciężko. Młodszy syn kradł, brał narkotyki, trafił nawet do aresztu. Córka wyprowadziła się szybko do faceta. Potem przyszedł rak, amputowano jej pierś. Mówiła,  że chyba umrze. Ale podporą był mąż. Zawsze pomocny, troskliwy. Taki, jakich nie ma. Chyba tylko w bajkach. Przetrzymali jej raka. Zapisała się do Amazonek, poznała kobiety z podobnymi problemami. Wracała do formy.

W listopadzie mąż się przeziębił. Po dwóch dniach wycieńczony trafilł do szpitala. Diagnoza szybka: ptasia grypa. Wokół straszono tą grypą na prawo i lewo ale oczywiste, że chorują inni, nie my. Nam się to nigdy nie przytrafi. Andrzej leżał dwa tygodnie nieprzytomny na oddziale. Ona nie mogła nawet podejść do niego, chwycić za rękę, bo grypa. Patrzyła tylko godzinami przez szybę. Dzieci przychodziły na moment, każde miało swoje zajęcia, więc nie będą bez sensu gapić się na śpiacego ojca. Lekarze powtarzali, że nie ma nadziei i pacjent umrze niedługo. Ale ona wierzyła w siłę modlitwy. Przecież był jej całą podporą, wiedzieli o sobie wszystko, nigdy się nie kłócili. Nie mógł odejść tak szybko.

Umarł nad ranem. Ona obudziła się nagle i już wiedziała, choć ze szpitala zadzwonili dopiero po dwóch godzinach. Pogrzeb był cichy, tuż przed jego imieninami. W Andrzejki wszyscy sobie wróżą, ale dla niej nie było żadnej wróżby. W domu panował chłód. Uczuciowy i fizyczny, bo do tej pory tylko on obsługiwał piec i teraz nikt nie wiedział, jak palić. Dzieci kilka dni spędziły z matką, ale więcej było nerwów niż wsparcia. Po tygodniu dzieci uznały, że wypełniły obowiązki wobec smutnej mamy i wróciły do własnych spraw. Ona została sama. Ze swoimi 46 latami.

Kilka miesięcy czuła się bardzo źle. Nikomu nie była potrzebna. Po co komu stara baba bez piersi? Nie chciała opowiadać o swoich problemach, by nie zasmucać bliskich. Postanowiła pojechać w swoje rodzinne strony, na wieś, by dopilnować remontu domu po rodzicach. Sama go nie potrzebowała, więc córce przepisała.

Tam poznała jego. Wdowiec. Dobry, cichy. Zaczęli ze sobą przebywać. Ona już na starcie powiedziała mu, że miała raka, więc teraz z niej „wrak kobiety”. Nie przestraszył się. Woził ją autem, gdy musiała szukać murarza. Zabrał ją na wycieczkę na Święty Krzyż, później na kawę. Opowiadał o samotności, o życiu bez bliskiej osoby. Ona znalazła więc bratnią duszę. Powiedziała o tym dzieciom.

Krzyczały. Że jej odbiło, że jest wdową od roku, więc ma być smutna, że tak nie robi szanująca się kobieta. Tłumaczyła, że i tak mieszka sama i nikt jej nie potrzebuje. Dzieci przywoływały pamięć ojca. Jemu należy się hołd, cześć – a właściwy hołd oddają tylko smutne, biedne wdowy. Zresztą, jej nowy przyjaciel ma dwie wady: jest niezależny finansowo i starszy od niej o 18 lat. To duża różnica wieku – nie wypada. Ale ona potrzebuje wsparcia. Czy w obliczu samotności 18 lat ma znaczenie, skoro oboje potrzebują tego związku? Dzieci podchwyciły temat: stary bogacz. Zagroziły zerwaniem kontaktów z rodzicielką, jeśli ta narazi na szwank dobre imię rodziny. Ma trwać z godnością. Sama do śmierci.
Ona cierpi. Przecież kocha dzieci. Ale wreszcie spotkała kogoś, kto chce z nią spędzić czas, rozmawiać, czytać jej wiersze. Dlaczego ma to odrzucić? Czy jako wdowa musi być nieszczęśliwa do śmierci?

Spytano mnie o zdanie. Co zrobiłabym ja?

Pewnie poszłabym spać, bo sama nie radzę sobie z podejmowaniem decyzji uczuciowych, zwłaszcza decyzji dobrych. Ale w teorii postawiłabym na tę przyjaźń/miłość. Przecież umarł mąż, ona wciąż żyje. Każdy potrzebuje bliskiej osoby. Według mojej teorii wojny, konflikty, łzy spowodowane są brakiem prawdziwej więzi. Ludzie cierpią. Nawet jak mają męża/żonę to łączą ich często tylko dzieci, rachunki i okazjonalny seks. A tu chodzi o osobę, która wie o tobie takie rzeczy, że powinna uciec a ona dalej patrzy na ciebie z uśmiechem. Dla niego jesteś księżniczką, a twój cellulitis jest słodki. Dla niej jesteś nadal chłopięco uroczy, choć siwizna i zmarszczki zmieniły twój image.

Ona miała to olbrzymie szczęście, że spotkała dwóch wspaniałych mężczyzn. Trzeba czerpać z życia. Nawet, gdy przyjaciel jest po 60-tce. Jeśli będziemy trzymać się zasad, że para ma być w podobnym wieku, podobnie sytuowana i z pobliskich wsi, to zamkniemy sobie mnóstwo furtek do szczęścia. Zostaną tylko betonowe bramy.

Ona ma prawo do szczęścia. Ten, kto zabrania miłości, powinien sam zasmakować samotności. Wtedy może zrozumie. Na miłość nie jest nigdy za późno. Tak, jak nie jest za późno na wdychanie powietrza po burzy, wystawianie twarzy na krople letniego deszczu, patrzenie w tęczę, słuchanie śpiewu ptaków, trzymanie się za rękę,  pocałunki o zachodzie słońca. Tylko trzeba mnieć z kim.

1 komentarz:

  1. rencami i nugami za tym! Oczywiście a dzieci dziwne! skoro ja kochają nie nie powinny jej unieszczęśliwaić... pewno że Ojca nikt im nie zastąpi ale przecież na to są za duże...

    OdpowiedzUsuń