Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 7 listopada 2010

Kraków sam na sam


Już przy wejściu do autokaru w Katowicach miła niespodzianka. Rozpoznała mnie czytelniczka. :-) Czyli mogę założyć obwoźną bibliotekę. Gdy dojechałyśmy do Miasta Kraka, ucięłyśmy sobie miłą pogawędkę w drodze na rynek. Czytelniczka prowadzi zajęcia na trzech uczelniach, współpracuje z Uniwersytetami Trzeciego Wieku, jeździ na przeróżne konferencje, publikuje i robi doktorat. I opowiada o tym tak skromnie, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Pozdrowienia dla Basi! :-)


Gdy Basia poszła prowadzić zajęcia z filozofii dla studentów UJ, ja ruszyłam na podbój Krakowa. Zaczęłam z grubej rury - od Wawelu. Po drodze kupiłam obwarzanka z solą (uwielbiam!). Chciałam już kupić po raz n-ty bilet do krypt, na wieżę i do muzeum archidiecezjalnego (łączony - 12 zł), gdy pani powiedziała, że do grobu Prezydenta Kaczyńskiego wejście jest darmowe. Zrezygnowałam zatem z odwiedzania po raz trzeci czy czwarty muzeum i ruszyłam do grobu Kaczyńskich.

Z radością odkryłam, że nikogo nie było, prócz zaczytanej i znudzonej pani pilnowaczki (kustoszem jej nie nazwę). Miałam trochę czasu na przemyślenia, na trwanie w tym miejscu bez gwaru i tłoku. Pamiętam, że krótko po pogrzebie były tam kolejki wielkie i każdy dostał kilka sekund na modlitwę. Ja miałam swobodę. Dopóki nie przyszła wycieczka czterdziestu gimnazjalistów. Ale to i tak pozytyw - dobrze,że przychodzą.

Jeszcze raz obeszłam katedrę. Bardzo lubię to miejsce. Czuję się tu dobrze. Dla mnie jest nośnikiem polskości. Nie szkodzi, że przez wieki Kraków był nie tak polski jak niemiecki czy austryjacki. Taka właśnie jest Polska - tygiel kulturowy i zawartość Polski w Polsce jest problematyczna. Dziecięciem będąc, przyjechałam tu z wycieczką szkolną i gapiłam się na katedrę jak wół na malowane wrota. Weszliśmy i okazało się, że jest to świątynia niewielka.


Przynajmniej wyobrażałam sobie, że ten symbol narodowy powinien być gigantyczny! Teraz jestem większa, mam już kilka zmarszczek mimicznych i mogę mądrym tonem powiedzieć, że Polacy pokładają swoje nadzieje i wyobrażenia o polskości właśnie na Wawelu - wzgórzu, które można obejść w kilka(naście) minut ale tu nie chodzi o kubaturę a historię. W tym miejscu działy się wielkie rzeczy, wielcy ludzie tu przybywali, wielkich tu pochowano. Symbol nie musi być gigantyczny a pojemny. Ale widać potrzebowałam czasu, by tę prostą rzecz zrozumieć.


Z Wawelu poszłam na Kazimierz. Po drodze zaliczyłam kolejnego obwarzanka z solą. Jestem zdeklarowaną filosemitką. Lubię kulturę żydowską, swego czasu zaczytywałam się książkami dotyczącymi tej tematyki. Nawet miałam nagrane hebrajskie piosenki w telefonie. Aaa... wgrałam też sobie "Bracką" ("A w Krakowie na Brackiej pada deszcz") i słuchałam jej przekornie w autobusie, ale na szczęście nie padało (wbrew zapowiedziom Ali-pogodynki).

Na Kazimierzu jak zwykle orgia doznań. Kupiłam sobie na żydowskim placu prapolskie kolczyki made in China od ukraińskiego sprzedawcy. Odwiedziłam synagogę Wysoką (sala modlitw mieściła się na piętrze kamienicy - stąd nazwa). Tam była wystawa zdjęć z lat 40-tych... Kolejny raz zmroziło mnie, że widzę twarze dzieci, dorosłych, starców a oni wszyscy nie żyją od wielu lat. Czy fotografia powstała, by bić nas po twarzy w takt skandowania MEMENTO MORI?

Potem poszłam do Starej Synagogi (jest najstarsza - stąd nazwa:-)). Tu kolejny raz czytałam o ichniejszych świętach. Jedno z barwniejszych to Purim - wspomnienie pokonania wroga Żydów - Hamana przez Esterę. Tego dnia każdy przyzwoity Żyd powinien się upić do tego stopnia, by nikt nie umiał odróżnić, czy wznosi on okrzyk "Niech będzie błogosławiony Mordechaj" czy "Niech będzie przeklęty Haman". Dzieci przebierają się i odprawiają na ulicach coś na kształt zapustów.

Drugim świętem, które wywołuje u mnie drżenie serca jest Pesach - wspomnienie wyjścia Narodu Wybranego z Egiptu. Jest to najważniejsze święto żydowskie. Z niego później wytworzy się nasza Wielkanoc - wszak Chrystus wyprowadził nas z niewoli grzechu. Żydzi Pesach obchodzą niezykle uroczyście i zarazem rodzinnie. Spożywają między innym Hadar - wieczerzę, w czasie której każda potrawa ma symboliczne znaczenie. Wieczerza ta bardzo przypomina naszą Wigilię. Nawet jest puste miejsce przy stole, które według ucztujących zajmuje prorok Eliasz.

Gdy spacerowałam po uliczkach kazimierskich, usłyszałam jak troje anglojęzycznych turystów pyta o drogę ekspedientkę. Dla niej język angielski był ewidentnie językiem obcym. Mówiła tylko uparcie "Jozefastrit". Więc podeszłam i zaproponowałam, że zaprowadzę ich tam gdzie chcą (Paulina ambasadorem Polski). Szukali na ulicy św. Józefa jakiegoś podwórka, gdzie kręcono film...  Pytali z jakiego kraju jestem. Nie chcieli uwierzyć, że I'm from Poland, bo za dobrze mówiłam po angielsku! Pogłaskali moje ego ale "Jozefastrit" było blisko, więc po trzech minutach rozstaliśmy się. Ja poszłam do muzeum inżynierii miejskiej.

Muzeum było tak ukryte, że błądziłam dłuższą chwilę. Gdy już wdarłam się szturmem do budynku, pani powiedziała, że kasa jest w innym miejscu, więc muszę wyjść i szukać. Moja orientacja przestrzenna zawyła ale głód wiedzy był silniejszy. Wykorzystałam wszystkie sztuczki, które podpatrzyłam w filmach typu "Indiana Jones" i namierzyłam kasę. Potem już było z górki. Trafiłam na interaktywną wystawę "Wokół koła". Adresowana była do dzieci, ale ja bawiłam się świetnie. Eksperymentowałam uparcie.


Później przyglądałam się cudom techniki minionej epoki. Były motocykle, autobus-ogórek, tramwaj, samochód papieski (jeszcze nie papamobile) i przeróżne auta. Wśród nich Smyk - autko, do którego wchodziło się przez jedyne drzwi, umieszczone w ścianie czołowej pojazdu (tam gdzie kierownica). Uroczy wynalazek, który nie wyszedł poza fazę testów.

Wróciłam do centrum, gdzie zakupiłam kolejnego obwarzanka (tak, z solą). Poszłam do księgarni - Składu Taniej Książki. Spacerowałam między regałami jak prawdziwa intelektualistka. Wertowałam strony, podziwiałam publikacje... Doszłam do półki z filmami DVD. Chciałam spojrzeć na jedną płytę. Wzięłam ją do ręki i... na podłogę posypało się kilkanaście pudełek z filmami. Leciały powoli, jak w "Matrixie", jedna za drugą a ja nie mogłam nic zrobić. Wokół ucichło. Wszyscy spojrzeli na mnie. Podszedł pan księgarz, by wraz ze mną uprzątnąć pobojowisko. Powiedziałam tylko zarumieniona: "Przepraszam, grawitacja mnie zaskoczyła". Film kupiłam. "Żądło" za 3 zł :-) Dorwałam też książkę z pocztówkami krakowskimi i lwowskimi.

Później spacerowałam wokół rynku, przez uliczki w kolorze sepii. Uparcie lubię to miasto. Nie szkodzi, że robi się coraz bardziej made in china, jak moje nowe kolczyki chabrowe. Wybaczam mu. Taka kolej rzeczy. Zresztą, już w XIX i na początku XX wieku wypominano krakusom - parnasom, że z miasta - kolumbarium polskości robią sobie jaja. Ale ciężko mieszkać w świątyni i wciąż oddychać kadzidłem. Musi być wentyl. A tam gdzie elita intelektualna, tam płynie wódka i sypią się grube dowcipy. Minęła mnie grupa przebierańców, którzy pozują do zdjęć za forsę. Był ktoś przebrany chyba za... turonia. Albo to miał być kosmita. Akurat uwieczniałam portal na ul.Kanoniczej, gdy ten podszedł, objął mnie i powiedział: "Chodź, zrobimy sobie zdjęcie." Poczułam się jak przebieraniec :-)


Sporo czasu spędziłam w kościele św.Anny. Choć nie lubię baroku. Jest dla mnie natarczywy. Małe, gołe aniołki pchają mi się przed oczy. Wszystko płynie, buzuje, pęka od nadmiaru. Barok jest nachalny. Architekci barokowi także. Zdzierali wszystko co stare (romańskie, gotyckie, renesansowe) i wrzucali w to miejsce trzy aniołki, jedną ambonę i pół ekstazy świętej bezimiennej. Ale ma ten "barocco" zaletę. Jego iluzjonizm uczy, by nie ufać zmysłom. Widzisz tę kolumnę? A to nie jest kolumna, naiwny człowieku. Ładna kopuła? Tu nie ma kopuły. Piękna rzeźba? To rysunek.

Ulica św. Anny była długo nazywana żydowską. Tam osiedlono Żydów w średniowieczu. Później miasto uznało, że to świetne miejsce na uniwersytet, więc starszych braci przeniesiono w okolice Placu Szczepańskiego, później zaś na Kazimierz. Tam odgrodzono ich murem - dla bezpieczeństwa, ale czyjego - Żydów czy miasta? Żydzi musieli długo prosić o powiększenie terytorium, bo się zwyczajnie nie mieścili. Stworzono im getto na długo przed wiekiem XX.


Nagle! Bańki mydlane! Płyną ulicą. Rozglądam się, kto ma taką dobrą zabawę. A to część reklamy sklepu z aparaturą do puszczania baniek. Weszłam oczarowana. I kupiłam nawet "bańkolot" dla pewnego chłopca. Gdy płaciłam - kolejna wtopa. Pan miał na ladzie taką podstawkę na monety - z grubego szkła. Więc rzuciłam monety na podstawkę. Plusnęło. To był pojemniczek z mydlinami - do puszczania baniek! Pan uśmiał się i wyjął monety (pecunia non olet). Spytał tylko, co ma teraz z nimi zrobić. "Może pan z nich bańki puszczać" - zaproponowałam.


Zrobiłam na rynku kilka standardowych zdjęć, posłuchałam o czym mówią rdzenni krakowianie (część mówiła po japońsku, więc nie zrozumiałam wszystkiego), przestraszyłam dwa nerwowe gołębie i ruszyłam  na autobus. Po drodze, ku zaskoczeniu całego świata, kupiłam dwa obwarzanki z solą i oscypka.

Dotarłam na stanowisko D9 w samą porę - mój busik wtaczał się na dworzec. Jako osoba z zakupionym wcześniej biletem miałam pierwszeństwo... podobnie jak 90% równie przezornych pasażerów. Ale to gwarantowało i tak miejsca siedzące. Po tragedii busa w Nowym Mieście kierowcy niechętnie biorą na pokład nadbagaż ludzki. ("No dobra, ale jak nikt nie wezwie policji"). Teraz Polska. W busie było gorąco. Ze 30 stopni. Próbowałam sobie przypomnieć, przy jakiej temperaturze ścina się białko. Ale jakoś dojechałam żywa.

W autobusie KZK GOP radio kierowcy grało na full. W serwisie informacyjnym podali, że w centrum Krakowa w kamienicy wybuchł gaz. Potem jeszcze ostrzegali przed korkiem na obwodnicy Kraków-Warszawa z powodu karambolu. Kończyłam jeść obwarzanka. Pomyślałam, że Kraków sporo przetrwał w swej długiej historii i jeszcze dużo przed nim. Wszak jadę tam znów 27 listopada...

2 komentarze:

  1. Też byłam w KRK :-) i tak samo zawsze się zachwycam :-) ja byłam pt-nd :-)

    Pozdrawiam podróżniczkę

    OdpowiedzUsuń
  2. No, no. Gdyby nie data publikacji, to byłbym przekonany, że inspirowałaś się moim opisem wyprawy do Krakowa. Teraz jednak można by pomyśleć, że to ja inspirowałem się Twoim tekstem. A fakt jest taki, że przeczytałem go teraz pierwszy raz i zaskoczyło mnie, jak bardzo podobny schemat wykorzystaliśmy. :)

    OdpowiedzUsuń