Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 2 maja 2013

Majówkowo

Uwielbiam, gdy wszyscy mają dla mnie dobre rady. Zwłaszcza Ci, którzy sobie sami nie radzą w życiu. Im komuś gorzej, tym bardziej upiera się, że muszę kogoś "mieć". I na nic moje tłumaczenia, że "mieć" to mogę królika, urlop, komputer i ... mogę mieć dość. 
I ciągłe przypominanie, że przyjaźń pomiędzy kobietą a mężczyzną jest niemożliwa. No cóż... Założę się o pół mojej wypłaty, że w historii świata była jakaś udana przyjaźń międzypłciowa. A jeśli nawet nie, to my możemy być pierwsi. 
Póki co kontynuuję rewolucję. Czy rewolucja kontynuowana to już pewna tradycja? :-)

Edycja: Przyznaję: po 3 miesiącach od napisania tego posta zostaliśmy parą. Ale dalej planujemy pokazać światu, że przyjaźń międzypłciowa ma sens. Również w związku :-) I po co było się tak oburzać... :-) A pół wypłaty pójdzie na cele charytatywne.
Pozdrawiam serdecznie.

wtorek, 12 marca 2013

Przemówienie


I przemówił człowiek do Boga
(dla odmiany):

Nie powinieneś mnie wzywać do walki
Jestem pacyfistą.
Mam wrażliwy słuch i kulę się, gdy słyszę krzyk.
Widoku krwi także nie lubię,
mam kiepską kondycję,
anemię i czasem boli mnie głowa.
Boję się pająków,
źle widzę w ciemności
i mam słabe serce.

Wybierz dla mnie jakieś miejsce
w słonecznej krainie
Będę głosić Twoje słowa
w cieniu,by zminimalizować ryzyko udaru
nad rzeką - koniecznie spokojną.
Od razu mogę ochrzcić wszystkich,
którzy się skuszą na Twoje obietnice.

Tylko nie lubię tłumów.
Posyłaj mi wybranych,
tych na poziomie,
którzy mówią ładnie
i słuchają pilnie
i zrozumieją od razu Tajemnicę.
Prostaków zostaw rybakom,
niech ich łowią w sieci zwykłych słów.

Tylko tak nie patrz na mnie
nie rozkładaj rąk.
Stygmaty grożą sepsą
Powinieneś je opatrzyć
zająć się sobą.

Nie wymagaj ode mnie za wiele. 

I milczał Bóg i wpatrywał się w człowieka
jak zakochany liczący na cud.

poniedziałek, 11 marca 2013

Duch mocy

Chciałabym to napisać po płaszczykiem "młodej bibliotekarki" - w masce, jak na portalu społecznościowym. Ale nie będzie to o młodej bibliotekarce, będzie o mnie. Trochę ekshibicjonizmu, odrobina nagości. Nagość dobrze się sprzedaje. Kupujcie zatem.

Jestem tchórzem. Nic nowego. W podstawówce siedziałam jak trusia, gapiłam się niebieskimi ślepiami na wszystkich i pisałam, w liceum zajęłam się ważniejszymi sprawami, więc mniej mnie obchodziło "rzeczywiste" otoczenie a na studiach oplotłam się jak groszek pnący wokół pewnej uroczej tyczki i fukałam na świat spod przymkniętych powiek. Z dyplomem w kieszeni zaczęłam robić w świecie małe porządki - jak kazał mój polonista - ale cecha zwana profesjonalnie "dupowatością" sprawiała, że można było mnie zdeptać słowem jak obcasem - aż miło. Opanowałam do perfekcji podnoszenie się z kolan i udawanie, że wcale nie bolało i że ja tak lubię. Oderwałam się nawet od tyczki i... runęłam jak długa na ziemię.
Znów się podniosłam - lata praktyki i zaczęłam obserwować, kim właściwie jestem. Jeśli pozostaniemy w metaforyce roślinnej, to byłam ewidentnie heliofitem - rośliną światłolubną. Uparcie większość życia szukałam słońca i wystawiałam się w jego kierunku. Z braku konkretnego słońca mogło to być "słońce" a nawet żarówka. Przez jakiś czas były to książki, potem chłopak, potem ogólnie sztuka, podróże i tzw. "samodoskonalenie" zwane także samokolorowaniem.

Wiedziałam, że to nie to. Że uciekałam przed prawdziwym światłem, Światłością a szukałam byle światełka, by się przy nim lekko ogrzać. Byłam ostrożna wobec świata. Nadrabiałam cwaniakowaniem, chichotem, udawanym napuszeniem. A potem uciekałam i nakrywałam się kocem. To nie tak, że nie kochałam ludzi. Kochałam ich bardzo i każdego chciałam (na siłę) uszczęśliwić. Ale bliskie były mi słowa Tadeusza skierowane do Telimeny: "Kochajmy się, ale tak - z osobna".  Wtedy mniej bolało.Wreszcie odnalazło mnie Słońce. Prawdziwe. Światłość. Jeszcze się przepychaliśmy - musiałam wybrać, na której rabatce Słońce świeci dla mnie najmocniej i gdzie będą dla mnie najlepsze warunki wzrostu. Znalazłam swoje miejsce - na grządce zwykłej, powszechnej... I teraz uczę się na nowo fotosyntezy - świadomej i ufnej.

Niestety okazało się, że nie jest tak łatwo zmienić właściwości rośliny. Pozostała we mnie strachliwość i lęk. Przed zaangażowaniem albo przed odrzuceniem raczej, przed prawdziwą wolnością i prawdą. Mam tendencje do oceniania swojej wartości na podstawie ilości i jakości tyczek, które zgadzają się mnie podpierać. Mam szczęście do wspaniałych ludzi wokół. Dają mi dużo ciepła. Lubię, gdy jest ciepło i bezpiecznie. Ale boję się zranienia, więc odepchnęłam w minionym roku kilka tyczek. A nawet jedna tyczka odepchnęła dla odmiany mnie, gdy już wydawało mi się, że oto grom z jasnego nieba i fanfary i inne osławione sygnały ze świata. Zabolało ale "nic mi nie jest" zawsze na podorędziu.

Trzeba zdobyć się na odwagę, by przestać zerkać na latarenki i tyczki. Bo można stracić rzeczy
i osoby najwartościowsze. Dziś dotknęło mnie mocno, że tańcząc nieporadnie taniec godowy, którego wcale nikt nie chciał, mogłam zatracić wielki skarb - kamień filozoficzny, który potrafi to, co we mnie słabe i śmieszne przemieniać w złoto. Ów kamyk zna mnie jak zły szeląg a wciąż jest. Nawet, gdy wszystko mylę, gubię i zapominam, gdy się odsuwam, by nie pokazać swego rozedrgania, bo mam wieeeelką tajemnicę. Przyjaźń najlepiej się widzi z odległości i przez łzy.

Trzeba się wreszcie pozbierać i usamodzielnić. Nie drżeć, nie przykrywać nosa kocem i nie marzyć, że kiedyś to ja...
Trzeba zaryzykować bycie sobą i bycie niezależną. Nawet jeśli okaże się, że wyjdzie inaczej, niż zapisałam w pamiętniku w podstawówce.
Trzeba mieć odwagę - na miarę swoich możliwości, wspieranych możliwościami Światłości. I trzeba uczyć się kochać - dojrzale i bez wymagania rewanżu.

Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia. (2 Tm, 1,7)

czwartek, 21 lutego 2013

Ja vs Ja

"Ja" - mądra i doświadczona
patrzy na "ja" - prawdziwą aż do krwi
i mówi: zwolnij, bo zaboli.
Odetchnij, wyprostuj się i idź z godnością
jak damy na obrazach średniowiecznych:
blade i zdystansowane

Ale "ja" - prawdziwa jak trawa i rosa
nie słucha dobrych rad.
Tańczy bez wytchnienia i bez muzyki
Biegnie prosto w ogień.
Myli jej się serce z woreczkiem żółciowym
Jak na rentgenach kubistów.

Porywa "ja" - mądrą i bladą
i tańczą, kulejąc
Niepewne:
"Ja" mądra - jak można
"Ja" prawdziwa - jak długo.

czwartek, 27 grudnia 2012

"Panie, ratuj, giniemy!"

Gdy wszedł do łodzi, poszli za Nim Jego uczniowie. Nagle zerwała się gwałtowna burza na jeziorze, tak że fale zalewały łódź; On zaś spał. Wtedy przystąpili do Niego i obudzili Go, mówiąc: "Panie, ratuj, giniemy!" A On im rzekł: "Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary?" Potem wstał, rozkazał wichrom i jezioru, i nastała głęboka cisza. A ludzie pytali zdumieni: "Kimże On jest, że nawet wichry i jezioro są Mu posłuszne?" (Mt 8, 23-27)

Jeśli pójdziesz za Jezusem, będzie burza. Burze przecież się zdarzają, gdy spotykają się różne fronty. Fale będą zalewały łódź. Wystraszysz się. Bo zawsze boisz się burzy. Lubisz łagodną bryzę.
On śpi. W tobie. Przykryty dogmatami, lub odkryty, odarty z dogmatów. Ale śpi. Bo tak Ci wygodniej. Lepiej, żeby się nie wtrącał w Twoje życie religijne, prawda? Bo to TWOJE życie religijne i ty musisz podjąć różne decyzje. A On tylko namiesza. Ale boisz się coraz bardziej, fale napierają a ty wiesz, że pływasz kiepsko lub wcale. Decydujesz się na radykalny krok.

Budzisz Jezusa. Nie ma czasu na delikatną pobudkę i pogawędkę. "Panie, ratuj, giniemy!" Zwracasz się do Niego, jak do ostatniej instancji. Z okrzykiem przerażenia. Bo już wiesz, że jeśli On cię nie uratuje, zginiesz. Bo On nie może spać, gdy ty się tak boisz. Bardziej niż ciemnej piwnicy i wysokiej góry. Krzyczysz. Boisz się śmierci.

"Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary?" Małej wiary? Przecież wierzysz. Nie wiesz może w co, ale wierzysz. W to wszystko, w co warto, przez co nie będziesz wykiwana. Bo ty się nie dasz wykiwać. Fakt, może trochę niepewna jesteś, może się rozglądasz nieufnie, ale to czujność! A może nie wierzysz? Nie wierzysz, że to On ma moc prowadzić cię do siebie i On ma moc wyleczyć twoje zranienia i żal. Masz żal, prawda? I wiesz, że On jest Lekarzem, ale Ty sobie radzisz przecież nieźle. Inni to mają gorzej, niech ich wyleczy. Ty sobie pobędziesz w kąciku i poobserwujesz, zanalizujesz i się zobaczy. Może wierzysz w dogmaty i brak dogmatów a nie wierzysz w Niego. I Jemu.

Nastała głęboka cisza. Tego ci brakuje. Bez argumentów, przekonywań i wyzwisk na denominacje. Bez rozważania czyjegoś życia seksualnego i ilości diabłów na szpilce. Świadomość, że jesteś w dobrej łodzi, właśnie tej z Jezusem. Bo gdyby się okazało, że jesteś w złej łodzi,  to kto uciszy burzę?

Panie, ratuj, ginę.






poniedziałek, 10 grudnia 2012

O koniu słów kilka

Nie jest to moje, ale bardzo mi się podoba:

"Stara mądrość mówi, że kiedy odkryjemy, że koń, na którym jedziemy padł, najlepszym wyjściem jest z niego zsiąść.
Jednakże w biznesie znane są również inne strategie, takie jak:

· kupno mocniejszego bata,
· zmiana jeźdźca,

· zapewnienia typu "Zawsze jeździliśmy w ten sposób na tym koniu",
· zwołanie komisji do zbadania konia,
· organizowanie delegacji mających na celu sprawdzenie, jak gdzie indziej jeździ się na martwych koniach,
· opracowanie standardów dotyczących jazdy na martwych koniach,
· zatrudnienie psychologa mającego przywrócić martwemu koniowi chęć do jazdy,
· szkolenie dla pracowników, mające podnieść ich zdolności jeździeckie,
· analiza sytuacji martwych koni w dzisiejszym otoczeniu,
· zmiana norm, która sprawi, że koń nie zostanie uznany za martwego,
· zatrudnienie podwykonawców mających ujeżdżać martwego konia,
· zebranie wielu martwych koni dla zwiększenia szybkości,
· ogłoszenie, że żaden koń nie jest zbyt martwy,
· przeznaczenie dodatkowych środków na zwiększenie wydajności konia,
· przeprowadzanie analizy rynku mającej wykazać, czy podwykonawcy mogą ujeżdżać tego konia taniej,
· kupno produktu mającego sprawić, że martwy koń będzie biegał szybciej,
· ogłoszenie, że koń jest teraz: lepszy, tańszy i szybszy,
· przeprowadzenie badań nad sposobami wykorzystania martwych koni,
· dostosowanie wymagań wydajności dla martwych koni,
· ogłoszenie, że przy produkcji tego konia, koszt był zmienną egzogeniczną,
· uznanie obecnego stanu konia za standard,
· awansowanie tego konia na stanowisko kierownicze."
Proste? Proste!

niedziela, 9 grudnia 2012

Zakochani

Ludzie zakochani są tacy zabawni
śpią mało
uśmiechają się tajemniczo
oczy im błyszczą niby bez powodu
wstają o 2 nad ranem
by napić się soku
i są szczęśliwi

cieszy ich śnieg
i kolejka po bilet
myślą, że ptak na drzewie
to posłaniec miłości
jakby ptaki nie miały innych zajęć

rysowaliby serca
na obiciach w autobusie
ale dobre wychowanie nie pozwala
więc nucą pod nosem
i patrzą w okno ukradkiem
ludzie zakochani są tacy zabawni

piątek, 26 października 2012

Ślubuję


Grzegorz Gilewicz zdał egzaminy na gdańską ASP ale nie został przyjęty w poczet studentów. Powód? Nie chciał ślubować wierności ideałom humanizmu i demokracji, bo jest monarchistą a do tego sceptycznie podchodzi do humanizmu. Tłumaczył się wolnością sumienia. Poprosił o pominięcie w jego przypadku fragmentu dot. humanizmu oraz demokracji. Zrobił się rwetes. Uczelnia tłumaczy, że nie może dla niego zmienić ślubowania ani tym bardziej zwolnić go z obowiązku zadeklarowania wierności wspomnianym ideałom. Helsińska Fundacja Praw Człowieka nakłania do elastycznego podejścia i darowania studentowi tej drażliwej formułki. A w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich jak zwykle obiecują, że się przyjrzą sprawie. Wielu studentów podpisuje ślubowanie machinalnie a potem ma gdzieś idee humanizmu i inne takie. Więc po co bawić się w utrudnianie życia jednemu uczciwemu, który nie chce podpisywać cudzych deklaracji? Ale...

Chłopak zapisał się na państwową uczelnię (choć w trybie niestacjonarnym). Jest zobowiązany do przestrzegania zasad i regulaminu tam obowiązującego, zgodnego z ustrojem państwa. Uczelnia wymaga, by zadeklarował wierność humanizmowi oraz demokracji. Jeśli nie zgadza się z tymi ideami, może znaleźć sobie mistrza - monarchistę nie-humanistę i pod jego kierunkiem się szkolić. Może znaleźć inną uczelnię, gdzie nie ma takiej treści ślubowania (Od razu sprawdziłam moją uczelnię pod tym kątem, ale poczciwy UŚ wymaga, by student ślubował jedynie zdobywanie wiedzy, rozwój, szacunek i dbałość o godność i honor) . Mógłby też Gilewicz wyjechać do Anglii lub innego kraju podległego królowi/królowej i tam pobierać nauki, z dala od demokracji. Tu są takie zasady i już. Ale...

Gilewicz tłumaczy, że jest za monarchią konstytucyjną - wolno mu być "za", prawda? Musi podlegać ustrojowi kraju, którego jest obywatelem ale teoretycznie nie musi ślubować wierności samej idei. Podobnie z humanizmem - chłopak sprzeciwia się relatywizmowi moralnemu i tzw. sceptycyzmowi naukowemu. Ma prawo? Ma. I nie chce podpisywać papierka przeczącego jego przekonaniom. 

Ergo?

Zastanawiam się od kilku godzin czyją stronę przyjąć. W pierwszym odruchu zgadzałam się z decyzją uczelni; jak się chłopakowi nie podoba, niech szuka uczelni/nauczyciela promującego jego wartości. Proste? Nie proste.

Mamy wolność sumienia i nikt nie powinien być zmuszany do wierności ideom. Każdy ma przestrzegać prawa ale samych wartości wywyższać nie musi. Humanizm i demokracja nie są - wbrew wypowiedzi jednego z prodziekanów ASP - uniwersalnymi, elementarnymi wartościami Europy. A nawet gdyby były, nikt nie ma obowiązku deklarować do nich przywiązania. Jestem piewcą humanizmu i demokracji. Uważam obie idee za piękne, choć mam świadomość, że można je różnie rozumieć. I w imię humanizmu i demokracji domagam się, by nie zmuszano nikogo do ślubowania wierności tymże. Gilewicz nie chce moich wartości? Moje wartości dają mu do tego prawo, więc nie mogę być dwulicowa. ASP w imię humanizmu i demokracji odmawia człowiekowi prawa do wolności przekonań - śmierdzi mi to Orwellem. Postanowiłam napisać list do rektora gdańskiej ASP.

"Nie zgadzam się z Twoimi poglądami, ale po kres moich dni będę bronić Twego prawa do ich głoszenia." (Evelyn Beatrice Hall, błędnie przypisywane Wolterowi)

sobota, 15 września 2012

Przewrotne życie


Bo byłem głodny, a nakarmiliście Mnie, byłem spragniony, a daliście Mi pić, byłem przychodniem, a przyjęliście Mnie. Byłem nagi, a przyodzialiście Mnie, byłem chory, a odwiedziliście Mnie, byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie (Mt 25, 35-36)

Zawsze, gdy czytałam ten fragment, myślałam sobie, że nie da się tego wszystkiego wykonać. Zbyt dużo trzeba poświęcić. Można zostać misjonarzem albo jakimś Kotanem (piszę to z szacunkiem!) i ratować wszystkich ale w codziennym, zwykłym życiu zwykłego człowieka to się zwyczajnie nie da.  Więc mogę stosować się do tych wskazówek tak trochę - czasem dam komuś na chleb (ryzykując, że kupi sobie piwo), czasem wysłucham opowieści czarnej jak smoła, czasem pogłaszczę jak będzie potrzeba. Ale nie będę się w to angażować totalnie, bo i tak nie ma szans, bym ja - ze swoim charakterem i usposobieniem - chodziła np. po więzieniach. O nie!  

Potem pomyślałam, że może te więzienie to tak metaforycznie - dla tych zamkniętych w sobie, lub zamkniętych w schematach, zniewolonych. Ale pewności nie miałam. Ów fragment o więzieniu traktowałam jak pozwolenie, by nie angażować się totalnie - bo to nie w moim stylu. Jestem blada, mam anemię, furę kompleksów itp, więc mam częściowe zwolnienie z uczynków miłości dla innych. 

Dziś po kilku latach znów zobaczyłam te słowa. Zamarłam. Z tych wszystkich nakazów, wykonuję właśnie ostatnie - chodzę do aresztu! Z kieszeniami wypchanymi ideałami i uśmiechem - tyle wolno przemycić. A przecież dalej jestem tą samą osobą - i nawet anemia mi nie przeszła. Więc jeśli mam siłę wykonywać to, czego najbardziej się bałam, co było dla mnie kosmicznym wymysłem, to co z resztą? Czy wystarczy okazjonalnie wrzucić komuś do kubeczka zbywające monety i podać chusteczkę płaczącemu? Albo oddać kurtkę (bo i tak się w szafie nie mieści). Czy wystarczy raz na rok zrobić trochę szumu i pomóc jednej wylosowanej rodzinie? I kupić czerwone serduszko w styczniowym koncercie? Obawiam się, że nie. 

A może trzeba się zdecydować, by stać się naiwnym dla świata i czas "w kapciach przy laptopie" albo "pod kocykiem z książką" ofiarować innym? Wiem, że działania jednej osoby nie uzupełnią światowego deficytu - nie uratuje się świata jedną parą rąk a nawet kilkoma parami. Ale chodzi też o nasz wewnętrzny budżet. By mieć świadomość, że robi się dla świata coś więcej, niż wkleja śmieszne linki i posty na fb - "niech się inni też pośmieją".  

Ogłaszam alarm. 


piątek, 24 sierpnia 2012

Pan Czesio i Żonka - czyli typy osobowości wg Osieckiej


Polecam fragment książki Agnieszki Osieckiej "Zabawy poufne": obnaża zarówno kobiety jak i mężczyzn, ale nikt goły nie biega! Świetna analiza typów kobiecych i męskich - wiadomo: w uproszczeniu. Przede wszystkim do pośmiania się ale jakby się tak zastanowić... Nam kobietom obrywa się za podejście: "On po ślubie się zmieni". Facetom nie obrywa się chyba za nic: są tylko zmiażdżeni analizą pani O. Podkreślenia moje :) 

"Łatwiej jest się pozbyć fortepianu niż motyla. Postarajmy się jednak wyrażać nieco jaśniej. Umysł nieocenionego doktora Amy'ego, w którego blasku snujemy nasze rozważania, odznaczał się bowiem, a nawet szczycił, niebywałą wprost jasnością. Pamiętajmy, że nie kto inny, a właśnie doktor Amy stworzył najklarowniejszą w dziejach nowoczesnej psychologii kategoryzację wszystkich mężczyzn i kobiet. Doktor Amy wyodrębnia trzy grupy kobiet. Są to: Kochanka, Żonka i Męczennica. Kochance chodzi przede wszystkim o to, żeby jej było dobrze z nim. Żonce także na tym zależy, ale nie bardzo. Jej świat to jej dom: garnki, garnuszki, pies, dywan, dziecko, no i mąż jako element większej całości, w miarę sprawnie funkcjonujący elemencik. Męczennica zaś to intelektualna dręczycielka z wyobraźnią. Zamęcza miłością siebie i jego. Częściej kocha, niż jest kochana. Pisze, maluje i nierzadko popada w alkoholizm. 

Typy kobiece doktora Amy'ego są więc naszemu czytelnikowi znane. A oto kategoryzacja mężczyzn. Doktor Amy wyodrębnia trzy podstawowe grupy męskie: Pan Czesiek, Dostojnik oraz Wieczny Chłopiec. Pan Czesiek - to mężczyzna obrotny, rzadko błądzący głową w chmurach, w domu szorstki, ale solidny, lubiący wypić z kolegami, niemal całkowicie obojętny wobec świata wartości wyższych. Bywa, że ukazuje się na tak zwanych obiadach domowych lub na tenisowym korcie z gołym torsem i  nie zależy mu na tym. Typ Dostojnik to typ prestiżowy. Blady jak ściana, ubrany nienagannie, zawsze lekko ponad okazje, uwielbiany przez panie z komitetów rodzicielskich, nieoceniony jako kierownik wycieczki. W domu nieco nużący, ale niezastąpiony w samochodzie, w urzędzie itp. Sprytne kobiety lubią wychodzić za mąż za Dostojnika, ponieważ jego wygląd jest tak sugestywny, iż nierzadko ułatwia to autentyczny awans. Typ Wieczny Chłopiec to wieczny chłopiec. W wieku lat sześćdziesięciu planuje ukończenie studiów geodezyjnych, przedłubanie się przez glob ziemski na wylot, wydłubanie się na środku oceanu i własnoręczne postawienie tam pomnika Latarnika Henryka Sienkiewicza. Łapy uwalane atramentem, w kieszeniach sznurki i tabele. Absolutny brak talentu do pieniędzy.

Otóż wszystkie wymienione tu kobiety stosują w stosunku do wszystkich wymienionych tu mężczyzn jeden podstawowy chwyt: próbują ich zmienić. Kobieta wychodzi za mąż za motocyklistę, zawadiakę, szaleńca w umorusanym podkoszulku. Już po miesiącu owa młoda mężatka pokazuje koleżance statecznie kroczącego Dostojnika i mówi: - O, tak chciałabym, żeby wyglądał mój mąż!- To dlaczego wyszłaś za Tolka? - pyta zdumiona koleżanka. - Bo chciałam go zmienić - pada błyskawiczna odpowiedź. Jest to tak zwany Podstawowy Chwyt Żeński: ona chce go zmienić

Doktor Amy z niezwykłą błyskotliwością konstatuje, że podobnie wściekłe działanie w kierunku przerobienia partnera nie występuje z drugiej strony. Mężczyźni nie uprawiają owego żmudnego, męczącego majsterkowania psychologicznego na co dzień. Prędzej wymienią cały model na nowy, niż będą się babrać i kombinować przy starym. Zaś niewiasta nie popuści... Znałam pewną hrabinę, która wyszła za mąż za Wiecznego Chłopca. Hrabina, jak to hrabina, odczekała z grzeczności parę lat, a nic niewiedzący małżonek zbierał sobie po staremu motyle, śpiewał po francusku i grał na fortepianie. Kiedy jednak surowe warunki reformy rolnej niejednemu hrabiemu pokazały pazurki, postanowiła i nasza bohaterka ukrócić swego epuzera. Przybiega on pewnego dnia do domu, jak zawsze w podskokach, a tu fortepian wyniesiony, kolekcja motyli wyrzucona, francuskie wierszyki oddane na makulaturę, a na stole leży adres pośrednika i książka telefoniczna. Nie znała jednak hrabina hrabiego. Już na drugi dzień wybiegł po pracy na podwórko i wrócił z pięknym okazem pazia królowej, po czym bawił się nim wesoło do wieczora. Co do mnie, to wraz z doktorem Amym uważam, że nie należy nicować chłopca, nie należy niczego w nim psuć ani poprawiać. Należy się cieszyć takim, jaki jest. Co najwyżej: należy się lekko ubezpieczyć. Taka, powiedzmy, akrobacja z dzieckiem. Tę, jak wiadomo, lepiej jest ćwiczyć z siatką... Oto przykład. Niejaka Mariola Igreczyńska, tkaczka artystyczna, miała męża, też artystę. Artysta ów był Wiecznym Chłopcem jak wielu artystów, wstydził się wychodzić z wózkiem na spacer.
 
Zwłaszcza kiedy młode dziewczęta widziały go uwózkowionego, purpurowiał i cierpiał. Inny zaś artysta, również Wieczny Chłopiec, miał zwyczaj wręcz przerażający: zamyślał się i gubił dziecko w parku. Cóż, w każdym z tych przypadków reagujemy inaczej. Przypadek drugi jest oczywiście groźniejszy. Musimy wziąć pracę nocną, zarzucić myśl o doktoracie i, niestety, całkowicie przejąć sprawę spacerów z dzieckiem. W przypadku pierwszym jednak wystarczy jedynie lekko przerobić wózek: zarzucamy go na przykład ciekawymi czasopismami i książkami, maskujemy budkę i robimy dziecku w "Perspektywach" małą tylko dziurkę, aby mogło oddychać. W ten sposób ojciec dziecka może śmiało udawać, że wybiera się na przykład do składu makulatury albo na dłuższą wycieczkę połączoną z lekturą. Możemy też wózek przyozdobić kwiatami, balonami lub po prostu małpką z katarynką - i po krzyku."

I tyle porad pani Osieckiej. Teraz możemy się zastanowić, drogie panie, czy znamy jakiegoś Dostojnika, Wiecznego Chłopca lub Pana Czesia. A jak już zakwalifikujemy naszych okolicznych panów, zostaje nam tylko jeszcze ustalić, czy same jesteśmy Kochanką, Żonką czy Męczennicą. Życzę miłych ustaleń :)