Łączna liczba wyświetleń

środa, 28 grudnia 2011

Rutka Laskier, "Dziennik"

Miałam tego nie czytać. Kolejna dołująca książka bez happy endu. A jednak! Lektura zajęła mi około godziny. Byłoby szybciej ale miałam przerwy, gdy podnosiłam wzrok znad książki, by uciec na chwilę do czasów udawanego, plastikowego pokoju. Ale wracałam zaraz, posłuszna czternastolatce. Nie mogłam tego nie dokończyć. Czasem ma się wewnętrzny przymus: ona pisała, ja czytam.

Dziewczynka żyje w getcie - otoczona życiem i śmiercią. Pisze naprzemiennie o agresji nazistów i chłopcu o ładnych oczach i miłym uśmiechu. Zarys fabuły mógłby się wydawać łzawy i melancholijny a jednak pamiętnik jest wyrazisty, ostry jak brzytwa. Rutka nie daje się otoczyć całunem śmierci - odgradza się tarczą życia: kupuje jedwabne pończochy, wychodzi do cukierni, marzy o pocałunku. Chyba dziś trzasnęło mnie wreszcie w głowę, że ludzie 60 lat temu żyli tak samo jak dziś, tylko multimedia mniej były multi. Prawda ta stała się już dla większości truizmem a ja odkrywam ją dość późno.

Chciałam krzyczeć: "Dziewczyno, świat się kończy! Przestań oglądać się za chłopcami!" Ale co ona mogła zrobić? Żyć. Rolą, obowiązkiem czternastolatki jest oglądać się za chłopcami. Ona tylko spełniała swą powinność, mimo fatalnej sytuacji.  Rozczuliła mnie. Nagle zobaczyłam w niej te same rozterki, które ujawniają się we mnie ostatnio. Rutka próbowała je opisać - trochę nieporadnie, z zawstydzeniem -  ale najgłębiej podziałał na mnie wpis najkrótszy: "Janek nie przychodzi...". I reszta strony pusta. To wystarczyło. Straciły wagę zapewnienia, że Janek nie znaczy nic lub nawet jeszcze mniej. Janek był w jej życiu ważny a jego brak zmieniał wszystko. Jak zawsze.

Przerażona czytałam o selekcjach, wywózkach, aresztowaniach. Chciałam pytać "Jakim prawem?". Jakim prawem ktoś wchodzi do cudzego mieszkania, morduje dziecko, gwałci kobietę i zabiera pieniądze? Jakim prawem ktoś mówi człowiekowi, że od dziś jego dom jest tam, nie tu? Jakim prawem ktoś zamyka innych ludzi w komorze gazowej? Wiem, że nad tym ludzkość zastanawia się od dawna i nic sensownego nie wymyśliła. Nie powinnam się burzyć: uczono mnie o teodycei, o niezawinionym cierpieniu. Ćwiczyliśmy na przysposobieniu obronnym nadstawianie drugiego policzka na przemian z rzucaniem się na bagnety . Widocznie nie odrobiłam zadania domowego, należnego każdemu Polakowi: nie napisałam sto razu w sercu "Naszym przeznaczeniem jest cierpieć a życie nie jest sprawiedliwe".  Ale ja zwyczajnie boję się, że któregoś dnia ktoś zgodnie z literą prawa zabije mnie lub zniszczy mój dom. I co po mnie zostanie? Kilka książek, trochę notatek i trzy zdjęcia chudego dzieciaka z niebieskimi ślepiami - wszystko spłonęłoby efektownie.

Tak bardzo nie chciałam znów zanurzać się w getto. Nie chciałam przypominać sobie, że te dziewczyny czuły to, co ja. Wolę przeczuwać, wymyślać sobie, że były stworzone do zagłady, że żyły na 50%, bo i tak czekała je śmierć. Chcę zakrywać uszy, by nie słyszeć, że one miały te same śmieszne plany, co ja - o miłości po grób i szczęściu upartym. Więc jednak wygrywa śmierć, nie życie? Ja nie chcę.

2 komentarze:

  1. Nie masz weselszych książek do czytania? :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Paulina ma w swej bibliotece 2 miliony książek do wyboru, a czyta takie dołujące. Paulo, jakie stosujesz kryteria doboru lektury?

    OdpowiedzUsuń