Łączna liczba wyświetleń

piątek, 17 grudnia 2010

Użalanie się nad sobą

Oto dostałam czas dla siebie. Ponad tydzień byłam uwięziona w mieszkaniu z gorączką, bólem nerki i ogólnym spadkiem formy. Miałam możliwość rozmyślać, czytać, podejmować decyzje. I klapa. Zamiast powrócić do świata żywych odmieniona, pewna siebie i uśmiechnięta od ucha do ucha, wróciłam nostalgiczna, zamknięta, niechętna. Chyba rozmyślania szły nie tak jak trzeba. Zamiast otwierać swój umysł na wyższe rejestry, ja wspominałam, ile złego zrobili mi bliscy w życiu. W myślach zbeształam matkę i brata - im oberwało się najbardziej. Ale zaczęłam odczuwać niechęć także do innych. Poczułam się osamotniona, porzucona przez cały świat. Zrozumiałam nagle, że tak się jakoś ustawiłam w życiu, że nie buduję silnych relacji.  Trzymam ludzi na dystans i od czasu do czasu dziwię się, że jest jak jest. Dawno temu ktoś powiedział mi, że jestem oziębła. Że nie mówię ludziom jak są dla mnie ważni, nie wołam, że kocham i nie przytulam. Tłumaczył nawet, że matka mi zwiała i dlatego jestem pozbawiona ciepła typowego dla normalnych (!) kobiet. Bolało. Oczywiście chciałam się wtedy buntować i krzyczeć, że jestem ciepła i życzliwa jak diabli - ale on już wiedział swoje. I teraz, lewitując nad łóżkiem z gorączką, rozmyślałam nad tym uparcie.

I nic tu nie pomogą krzyki "krewnych i znajomych królika", że jestem tak zajebista, że miary dla mnie brakuje. Ową sztuczną "zajebistość" wypracowałam upartymi uśmiechami, pogodnymi mailami i wiecznym słuchaniem i ratowaniem całego świata. Nagle  świat zapomniał. Znakomicie radził sobie beze mnie. Nie spodziewałam się, że świat runie, gdy ja zachoruję. Ale gdy tak leżałam i nie miałam sił zrobić sobie herbaty (nie mówiąc o bardziej skomplikowanych wyzwaniach kulinarnych), poczułam się zupełnie niepotrzebna. Poczułam, że po mojej śmierci cierpiałby tylko mój tata. Reszta uznałaby mnie ze przelotne wcielenie - pomiędzy żukiem gnojarkiem a orangutanem. Zjawiłam się, powiedziałam trzy żarty, napisałam cztery rymowanki, podałam pięć książek i zniknęłam. Smutno by pewnie było, ale smutno jest także jak się szklanka rozbije albo ciasto w piekarniku nie wyrośnie.

A ja chcę być ciepła - dla ludzi wokół mnie moje 36.6 to za mało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz